O sprawie zaginięcia i śmierci Mateusza Leszczyńskiego jest bardzo głośno nie tylko z powodu wielu wątpliwości związanych ze sprawą, o których piszemy obok, ale i uporczywego dążenia do odkrycia prawdy o zdarzeniach z ostatnich chwil Mateusza. Chęć wyjaśnienia okoliczności śmierci syna całkowicie zdeterminowała życie jego rodziców i rodziny. Agnieszka Leszczyńska opowiedziała nam o przebiegu poszukiwań i całej sprawie widzianej jej oczami, matki, która straciła dziecko.
Tylko Mateusz nie wrócił
Pani Agnieszka Leszczyńska doskonale pamięta przebieg ostatnich Świąt Bożego Narodzenia: – Syn poszedł na dyskotekę. To było jego drugie wyjście na tę dyskotekę w życiu. Nad ranem wszyscy jego znajomi, którzy byli z nim wrócili, a Mateusz nie. Bardzo mnie to zaniepokoiło, bo mój syn zawsze dawał znać nawet jeśli miał się chwilę spóźnić. Był bardzo odpowiedzialny, często zajmował się młodszym bratem i w jego przypadku to było nie do pomyślenia, żeby nie wrócił do domu i nie uprzedził. Dlatego też od razu zawiadomiliśmy policję o jego zaginięciu - mówi mama Mateusza.
Powiedzieli, że się zaćpał
Agnieszka Leszczyńska miała nadzieję, że jej syn się odnajdzie żywy. Jednak jej zdaniem policjanci już od samego początku założyli, że Mateusz nie żyje. - Akcja poszukiwawcza to była porażka od samego początku. Kiedy tylko rozpoczęto poszukiwania policjant, którego znam 20 lat, zaraz po zaginięciu Mateusza mówił mi, że mój syn na pewno zaćpał się na dyskotece. Jak tak można było powiedzieć do matki dziecka, które nie wróciło do domu. Bardzo mnie to zabolało. A z dnia na dzień miałam coraz mniej nadziei - przyznaje Agnieszka Leszczyńska i dodaje, że jej zdaniem poszukiwania w początkowej fazie wyglądały na bardzo profesjonalne. - W pierwszych dniach akcja wyglądała na bardzo sprawnie przeprowadzaną. Miałam wrażenie, że wszyscy zostali postawieni na nogi, aby znaleźć moje dziecko. Sprowadzono psy, było ich chyba 9. Dojechały już na wieczór. Pamiętam przewodniczkę psa, która mówiła, że jej pies potrafi znaleźć ciało na 18 kilometrów. Ta kobieta powiedziała to z przekonaniem i uwierzyłam, że nawet jeśli spełni się czarny scenariusz, Mateusz i tak zostanie szybko odnaleziony.Tak się jednak nie stało. Poszukiwania trwały, a policja była bezsilna. Więcej po zalogowaniu lub w wydaniu papierowym.
[hidepost=0] [/hidepost]
Więcej po zalogowaniu lub w wydaniu papierowym.
[hidepost=0]
[caption id="attachment_70751" align="aligncenter" width="640"] Mateusz Leszczyński zaginął w drugim dniu świąt Bożego Narodzenia, a jego ciało odnaleziono dopiero po 40 dniach.[/caption]
Rutkowski pomaga bezinteresownie
Po pewnym czasie rodzina zdecydowała się na wynajęcie biura detektywistycznego Krzysztofa Rutkowskiego. Jak mówi babcia Mateusza - pani Krystyna, o detektywie niewiele wiedzieli, tyle co pokazała telewizja przy okazji głośnej sprawy zaginięcia Madzi. - Do Rutkowskiego zgłosiliśmy się przez przyjaciela z Sandomierza, który doradził nam, żebyśmy poprosili go o pomoc. Jestem bardzo zadowolona ze współpracy z panem Rutkowskim, nie bierze żadnych pieniędzy za pomoc nam. Ludzie różne rzeczy gadają, ile to my płacimy, a Krzysztof Rutkowski pieniędzy od nas nie wziął. Przede wszystkim udzielił nam wsparcia psychicznego, normalnie z nami rozmawiał. A policjant, po dwóch miesiącach, dał nam numer do psychologa i powiedział, że mamy dzwonić we wtorki, bo tylko wtedy ma dyżury. Pan Krzysztof obiecał nam, że choćby to miało trwać 10 lat, to przez ten cały czas będą się zajmować tą sprawą. Jeden z agentów cały czas prowadzi naszą sprawę - podkreśla Agnieszka Leszczyńska.
Głupia mamuśka
Kobieta przyznaje, że poruszyła już niebo i ziemię, aby tylko wyjaśnić okoliczności śmierci syna. Dodaje, że nie da "zamieść tej sprawy pod dywan". - Okazuje się, że nie tylko mój syn zginął w niewyjaśnionych okolicznościach po wyjściu z dyskoteki. W ostatnich latach był to już trzeci taki przypadek. Być może inni rodzice nie mieli takich możliwości i przede wszystkim siły, żeby walczyć, ale nie spoczną, zanim nie odkryjemy prawdy. Wiem, że niektórzy nazywają mnie głupią mamuśką, bo wydaje im się, że ślepo wierzę w to, że mój syn zginął przez kogoś. Przecież gdyby zażył narkotyki, amfetaminę, to dostałby przypływu energii, a nie położył się i usnął na polu - tłumaczy kobieta. [/hidepost]
Więcej po zalogowaniu lub w wydaniu papierowym.
[hidepost=0]
[caption id="attachment_70751" align="aligncenter" width="640"] Mateusz Leszczyński zaginął w drugim dniu świąt Bożego Narodzenia, a jego ciało odnaleziono dopiero po 40 dniach.[/caption]
Mateusza ktoś podrzucił
Matka jest przekonana, że gdyby od samego początku do akcji skierowano większe siły policyjne, być może syna udałoby się szybciej odnaleźć i to w miejscu, gdzie jego ciało było przetrzymywane. - Czy to nie dziwne, tyle dni trwały poszukiwania i nikt nie zauważył go? Czy to nie dziwne, że ileś psów nic nie wyczuło, dwa były specjalnie ściągnięte z Niemiec. Wiem, że kiedyś ciało dziewczyny było dwa metry pod ziemią, w bagnie i pies ją znalazł, a tu, mojego syna na polu nie znaleźli? Wiecie ile osób go szukało, ilu mieszkańców chodziło na to pole, przechodziło koło tej bruzdy w ziemi. Przecież tamtędy cały Wszemirów przeszedł. Zresztą spotkaliśmy się z ogromną pomocą ludzi, którzy nie tylko pomagali w poszukiwaniach, ale i wspierali nas w bardzo różny sposób. Moim zdaniem Mateusz został podrzucony do tej bruzdy. Niektórym może wydać się to dziwne, ale chwytaliśmy się wszystkich możliwości: nawiązałam kontakt z medium, które doszło do wniosku, że mój syn został zamordowany w noc zaginięcia, a podrzucony w tę bruzdę, kiedy zrobiło się ciepło. Wiem, że tak było. A ciągle tylko słyszę, że "nie godzę się z rzeczywistością".
Syn musiał coś zobaczyć
Matka nie wierzy również, że syn mógł handlować narkotykami, bo pieniądze miał w domu. -Miałam takie relacje, że gdyby miał z czymkolwiek problemy, od razu by nam powiedziała. Chciał mercedesa na 18. urodziny, to ojciec mu kupił. Znudził mu się samochód i już rozmawiał z ojcem, żeby mu kupił inne auto. Nie miał potrzeby sprzedawania narkotyków. Miał ile chciał i na co chciał. To dla dzieci tak ciężko pracowaliśmy. Nie wierzę w to, że mój syn miał do czynienia z handlarzami narkotyków - przyznaje Agnieszka Leszczyńska i dodaje, że jej syn nie brał narkotyków, ponieważ za bardzo cenił i dbał o swoje ciało. - Mateusz bardzo zdrowo się odżywiał, chodził na siłownię, bardzo dużo ćwiczył. W styczniu miał zacząć kolejny cykl ćwiczeń, miał tyle planów. Najłatwiej powiedzieć, że się zaćpał, ale ja w to nie wierzę. Uważam, że Mateusz musiał coś zobaczyć i dlatego zginął, a narkotyki ktoś mu podał podstępem. To musiała być dobrze znana mu osoba, bo Mateusz był bardzo nieufny. Dlatego będę nagłaśniać tę sprawę ile tylko będę mogła, bo osobiście znam trzy matki, które uważają, że ich dzieci nie ginęły w wypadkach. Dużo nas to kosztuje zdrowia. Również młodszego brata Mateusza - mówi na koniec Agnieszka Leszczyńska.
W dniu 27 kwietnia 2015 Agnieszka Leszczyńska wraz z prawnikiem zjawiła sie w Prokuraturze Generalnej w Warszawie, gdzie złożyła wniosek o przeniesienie postępowania z trzebnickiej prokuratury poza województwo dolnośląskie.
O dalszych losach postępowania będziemy informować na łamach NOWej gazety trzebnickiej.
[/hidepost]
Aplikacja nowagazeta.pl
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Komentarze opinie