Pan Władysław prowadzi hodowlę psów rasy jack russel terrier i w roku 2010 zaufał dr. G., i powierzył mu swoje dwie szczenne suki. Tej decyzji żałuje do dziś.
– Minęło już wiele czasu i pewnie bym już do tej historii nie wracał, ale zdecydowałem się po waszym artykule. Opisując działalność pana G. napisaliście, że są jeszcze inne sprawy, o których wspominają ludzie. Dlatego i mi się zebrało na wspomnienia - powiedział nam hodowca. – Ten człowiek spowodował wielkie straty zarówno natury uczuciowej, jak i materialnej: Przez niego straciłem dwie suczki.
Wszystko zaczęło się 5 maja 2010 roku. Pan Władysław wcześnie rano pojechał ze swoją szczenną suką do weterynarza w Trzebnicy, który opiekował się jego psami. Sprawa była pilna, bo właśnie rozpoczął się poród siedmioletniej suki o niecodziennymi imieniu Miss Obornicki Nornik. Na miejscu okazało się, że lecznica jest zamknięta.
– Nie czekałem długo, zdecydowałem się pojechać do Obornik Śląskich. Przy głównej ulicy była lecznica, której wcześniej nie znałem. Ponieważ sprawa była pilna, zdecydowaliśmy się wejść. To był zupełnie przypadkowy wybór. Jak się później okazało tragiczny w skutkach – powiedział hodowca.
Pan Władysław opowiedział przebieg porodu: Suka po dwóch godzinach urodziła dwoje zdrowych szczeniąt, po czym weterynarz oświadczył, że to już koniec, że więcej szczeniąt nie ma. – Zaoponowałem. Było widać, że ciąża jest mnoga, chociażby po wielkim brzuchu. Wtedy lekarz zaczął ją brutalnie badać, jakby to była krowa, a nie ważący pięć kilogramów pies – wspomina hodowca.
Po tym badaniu lekarz stwierdził, że są jeszcze dwa szczeniaki, ale ponieważ bóle porodowe nie występowały, zaproponował, żeby hodowca zabrał sukę do domu. Zwierze nie rodziło, a jej stan się pogarszał. Pan Władysław pojechał znowu do Obornik Śl. Około godz. 18 byli na miejscu. Tym razem lekarz po dokładnym badaniu stwierdził, że drogi rodne są otwarte, więc poród trwa, ale nie ma parcia. Poinformował więc, że trzeba zrobić cesarskie cięcie. Podczas zabiegu okazało się, że suka ma pękniętą macicę – pan Władysław uważa, że to skutek brutalnego badania – a dwoje szczeniąt wypadło do jamy brzusznej.
– W sumie wyciągnął wtedy kolejnych pięć szczeniąt, ale żadnego, mimo reanimacji, nie udało się uratować. W dodatku dr. G. usunął suce macicę, bo jak twierdził, może wytworzyć się ropa, co zakończy się śmiercią psa – mówi hodowca. Nasz rozmówca dodał, że Miss odchorowała ten zabieg bardzo długo i oczywiście już więcej szczeniąt nie mogła mieć.
Na drugi dzień zaczęła rodzić kolejna suka, tym razem ośmioletnia Diana. – Nie wiem, dlaczego jeszcze raz mu zaufałem i nie szukałem pomocy gdzie indziej – mówi p. Władysław. Tym razem weterynarz zaordynował od razu cesarskie cięcie.
Po podaniu leków usypiających i rozcięciu powłok brzusznych lekarz wyjął dwoje szczeniąt, które nie dawały znaków życia. Udało się je uratować dopiero po czterogodzinnej reanimacji. Tymczasem podczas zabiegu, asystujący doktorowi G. stażysta zauważył, że suka nie oddycha. Weterynarz początkowo się tym nie przejmował, a gdy zareagował, było już za późno.
– Następnego dnia zabrałem zwłoki suki i zawiozłem na medycynę sądową, żeby zrobić sekcję. Jak się później okazało, biegły który przeprowadzał sekcję nie zrobił badań chemicznych, nie wiadomo więc, czy przyczyną zgonu było podanie nieodpowiedniej dawki leku usypiającego – mówi hodowca.
Sprawa była rozpatrywana przez rzecznika odpowiedzialności zawodowej przy Dolnośląskiej Izbie Lekarko - Weterynaryjnej.
Pan Władysław twierdzi, że w tej sprawie rzecznik, a także biegły sądowy byli stronniczy i dowody interpretowali na korzyść lekarza: brak badania anatomopatologicznego usuniętej macicy oraz szczeniaków pierwszej suki "przemawiają za brakiem dowodów przeciwko obwinionemu" lekarzowi. W przypadku śmierci drugiej suki, zdaniem hodowcy, badający sprawę rzecznik oparł się całkowicie na nieprawdziwych zeznaniach weterynarza: że hodowca zbyt długo nie chciał się zgodzić na cesarskie cięcie, nie pozwolił na badania dodatkowe oraz nie znał dokładnego terminu krycia.
– Przecież to weterynarz decydował o terminie zabiegu, to doktor G. zapisał w książeczce zdrowia, że udzielał pomocy od godz. 11 do 14, a zabieg rozpoczęto o godz. 18 z powodu braku akcji porodowej. To gdzie tu jest mój brak zgody? Nie było też mowy o jakichś badaniach dodatkowych, które nie zostały wykonane. A twierdzenie, że nie znałem dokładnego terminu krycia jest kompletną bzdurą i świadczy o nieznajomości przepisów Polskiego Związku Kynologicznego. Żeby pokryć sukę, trzeba mieć kartę kopulacyjną wydaną przez związek kynologiczny. Takie karty są i wpisane są dokładne daty: 5 i 7 marca – dowodzi hodowca.
– Chociaż upłynęło pięć lat, ja cały czas podchodzę do tego emocjonalnie. Dla mnie to przede wszystkim straty moralne, straciłem psa, z którym chodziłem na polowania, bo Miss była też psem użytkowym. Była psem, który był chlubą hodowli. Druga sunia została trwale okaleczona. Poniosłem także straty materialne: pięć szczeniąt nie przeżyło porodu, a Diana mogłaby mieć jeszcze pięć miotów po co najmniej pięć szczeniąt. Trzydzieści szczeniąt po 2 tys. zł, to daje w sumie 60 tys. zł– mówi pan Władysław – Moim największym błędem było, że ja nie chciałem zapłacić za te wykonane zabiegi. Przysłał dwie faktury na 770 zł i 445 zł. Zapłaciłem pierwszą, nawet dopisałem za okaleczenie suni oraz śmierć szczeniaków. Za drugą, za śmierć Diany, zapłacić nie chciałem. On sprawę podał do sądu i wygrał. Znalazło to oddźwięk w postanowieniu rzecznika odpowiedzialności zawodowej, który twierdzi, że podłożem sporu jest czynnik ekonomiczny. A to nie o to chodziło.
Aplikacja nowagazeta.pl
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Bardzo współczuję Panu Władysławowi, zarówno śmierci piesków jak i przegranej w sądzie. Okropna historia. Od tego człowieka Pana G. należy się trzymać z daleka. Miałam z nim kilka razy do czynienia, zachowywał się jak szaleniec, pobudzony, nerwowy, nieskoncentrowany, dziwny, nie spojrzał mi w twarz ani razu podczas kontaktu aż myślałam, że ma jakiś problem z kobietami. Moja intuicja kazała mi jego unikać, co i innym radzę.
odpowiedz
Zgłoś wpis
śmiechu warte - niezalogowany
2015-03-24 11:47:16
czynnik ekonomiczny ... i wszystko jasne! Pan chyba chce się zemścić bo przegrał sprawę i opowiada brednie!
odpowiedz
Zgłoś wpis
Stefcio - niezalogowany
2015-03-19 18:56:36
Ten pseudo weterynarz to typowy góral, nie dbający o zwierzęta. A władze Obornik Śląskich nic nie robią żeby dać mu szpica z tego miasta...
odpowiedz
Zgłoś wpis
Podziel się swoją opinią
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Bardzo współczuję Panu Władysławowi, zarówno śmierci piesków jak i przegranej w sądzie. Okropna historia. Od tego człowieka Pana G. należy się trzymać z daleka. Miałam z nim kilka razy do czynienia, zachowywał się jak szaleniec, pobudzony, nerwowy, nieskoncentrowany, dziwny, nie spojrzał mi w twarz ani razu podczas kontaktu aż myślałam, że ma jakiś problem z kobietami. Moja intuicja kazała mi jego unikać, co i innym radzę.
czynnik ekonomiczny ... i wszystko jasne! Pan chyba chce się zemścić bo przegrał sprawę i opowiada brednie!
Ten pseudo weterynarz to typowy góral, nie dbający o zwierzęta. A władze Obornik Śląskich nic nie robią żeby dać mu szpica z tego miasta...