Reklama

Każdego dnia narażają się by ratować nasze życie i mienie

16/04/2013 09:55
Na co dzień praca strażaków wymaga dużej odporności na stres, wielkiej odwagi i chęci niesienia pomocy poszkodowanym, nawet za cenę narażenia własnego zdrowia i życia. Abyśmy mogli czuć się bezpiecznie, strażacy w Komendzie Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Trzebnicy pracują 24 godziny, później mają 48 godzin wolnego. Dzień rozpoczynają o godz. 8 rano od zmiany służby, która wygląda tak, że na placu przed budynkiem zbierają się dwie grupy strażaków: ci , którzy kończą służbę (zdający ją) i ci, którzy ją zaczynają (przyjmujący). Dowódca zmiany przejmującej czyta rozkaz dowódcy jednostki, w którym zawarty jest plan dnia, w tym zadania i ćwiczenia jakie strażacy maja do wykonania. Po odczytaniu rozkazu następuje przejęcie sprzętu. Jeśli wszystko jest OK, następuje przekazanie służby, po której do akcji wyjeżdża już nowa zmiana.

Jeśli nic się nie dzieje strażacy udają się do pracy zaplanowanej na dany dzień..

A jak ona wygląda?


Otóż dwudziestoczterogodzinna praca strażaka przebiega dwojako. Po pierwsze to przede wszystkim wyjazdy interwencyjne do pożarów, wypadków i różnego rodzaju zagrożeń. Jeżeli nie ma wyjazdów strażacy wykonują wiele innych obowiązków, między innymi uczestniczą w zajęciach teoretycznych i praktycznych, podczas których przypominane są różne zagadnienia związane z pracą. Ale zdarzają się też  zwykłe prozaiczne czynności jak chociażby sprzątanie jednostki czy kontrola i czyszczenie sprzętu. Wymiana i naprawa zużytych części, np. ostrzenie łańcuchów do pilarek itp.

Planowane są również tzw. "ćwiczenia na obiekcie". Strażacy wyjeżdżają do różnych zakładów pracy i instytucji i zapoznają się z budynkami, terenem, by w razie zagrożenie wiedzieć, gdzie znajduje się hydrant, wyłącznik prądu, magazyn z niebezpiecznymi materiałami itp. Czasami organizowane są ćwiczenia, w tym i nocne, w czasie których doskonalone są elementy, które w danym zakładzie mogą być wykonywane w czasie pożaru, czy rozszczelnienia pojemników z materiałami chemicznymi.

- Uczymy się cały czas. To co już potrafimy musimy nieustannie powtarzać. Do tego trzeba cały czas poszerzać swoją wiedzę i uczyć się obsługi nowego sprzętu – powiedział st. str. Piotr Pusz.

Natomiast w nocy zaczyna się czuwanie. I choć jest to teoretycznie czas odpoczynku, to trudno o nim mówić, gdy trzeba być w nieustannej gotowości do wyjazdu.

Gdy dzień jest jednak troszkę spokojniejszy i nie ma wyjazdów, w trzebnickiej jednostce strażacy mają do swojej dyspozycji siłownię, pomieszczenie, w którym mogą pooglądać telewizję i porozmawiać, pokój, w którym mogą się położyć i odpocząć, bo o spaniu na służbie raczej nie ma mowy, a także szatnię, w której znajdują się piłkarzyki. Budynek oczywiście nie może obyć się bez kuchni, w której strażacy przygotowują posiłki. Wszystkie pomieszczenia wyposażone są w ekrany, na których w trakcie alarmu wyświetla się numer stanowiska, a tym samym samochodu,  który aktualnie dysponowany jest do akcji. I choć wydawać by się mogło, że strażacy przeważnie wyjeżdżają do pożarów i wypadków drogowych, to jednak zdarza się, i to dość często, że wzywani są do wszelkiego rodzaju innych zdarzeń. Praktycznie do wszystkiego,

- Jesteśmy proszeni przez policję o pomoc w otwarciu drzwi do mieszkania, o zabezpieczenie miejsca lądowania helikoptera. Gdy nie ma w pobliżu pogotowia ratunkowego, to zdarza się jechać do omdleń, złamań, a nawet... porodów.  Jesteśmy niemal na każde zawołanie – opowiada st. str. Piotr Pusz.

Z wizytą u naszych strażaków...


Wiemy, że w dzień strażacy mają czas wypełniony niemalże co do minuty. Ale co robią w godzinach wieczorowo – nocnych, gdy nie mają żadnego wyjazdu? Postanowiliśmy to sprawdzić, udając się w odwiedziny...

Jest niedzielny wieczór, ok. godz. 20.  W jednostce jest cicho i spokojnie, a na dyżurce siedzi tylko jeden strażak - dyżurny operacyjny powiatu, st. asp. Mieczysław Gordzicz. To właśnie on odbiera wszystkie telefony, przyjmuje zgłoszenia i wysyła jednostki do akcji.

- Dzisiaj jest akurat bardzo spokojnie, ale nie zawsze tak jest. Szczególnie w okresie wypalania traw, bywają takie dni, że sam nie jestem w stanie odbierać wszystkich telefonów i wówczas przychodzi mi z pomocą jeszcze jeden strażak z dyżuru domowego – opowiada pan Mieczysław.

Dyżurny operacyjny podkreśla, jak bardzo ważne jest to, jak ludzie przekazują informację o zdarzeniu. Wiadomo, że dzwoniący z reguły znajdują się pod wpływem ogromnego stresu i z tego powodu nie potrafią dokładnie określić co się stało i w jakim miejscu. Były przypadki, że ktoś nie podał miejsca i się rozłączył. Na szczęście numer  wyświetla się na panelu i dyżurny może oddzwonić by dopytać o szczegóły.

- Zdarzają się też telefony od żartownisiów, ale coraz rzadziej, ponieważ większość osób już wie, że posiadamy identyfikację numerów telefonicznych i łatwo namierzyć taką osobę i wyciągnąć konsekwencje– dodał pan Mieczysław.

Etap przyjmowania zgłoszenia wygląda w ten sposób, że dyżurny odbiera telefon, zbiera od dzwoniącej osoby jak najwięcej informacji o zdarzeniu, by wiedzieć gdzie i jaki samochód do danej akcji zadysponować. Następnie uruchamia alarm w jednostce. W tym czasie na tablicach znajdujących się we wszystkich pomieszczeniach wyświetla się cyfra stanowiska garażowego, na które trzeba się stawić. Ale strażacy nie zjeżdżają do garażu po rurze. Jak się okazało z ześlizgu nie korzysta się już od wielu lat. W chwili obecnej to jedynie element treningu i ćwiczeń.

 - Teraz za każdym razem zbiegamy do garażu po schodach, co może nie do końca jest bezpieczne, ale myślę, że sobie nieźle radzimy – powiedział st. str. Michał Kelner.

Otóż przed powstaniem Państwowej Straży Pożarnej strażacy mieli o wiele mniej zadań, ponieważ gasili głównie pożary. Z tego też powodu zostawiali swój sprzęt osobisty w konkretnym samochodzie i wtedy, korzystając z ześlizgu mogli szybko wsiąść do właściwego wozu i wyjechać do akcji.

 - W chwili obecnej działamy w wielu obszarach i działania te, czasem dość skomplikowane technicznie, wymagają użycia różnorodnego sprzętu, innych samochodów. To jakie jest zgłoszenie, jakiej dotyczy akcji, wymusza na dowódcy podjęcie decyzji, który samochód, a może drabina, ma wyjechać – powiedział mł. bryg. Dariusz Zajączkowski, rzecznik prasowy KP PSP Trzebnica.

Dlatego też strażacy swój sprzęt osobisty trzymają na wieszakach przed garażami, bo nigdy nie wiedzą do końca, którym samochodem wyjadą. O wiele szybciej jest "złapać" sprzęt z wieszaka i od razu wsiąść do właściwego wozu, niż najpierw tłoczyć się przy wyjmowaniu sprzętu z jednego wozu i pakować się do drugiego.

- A strażaków jest zbyt mało, by zapewnić pełne obsady wszystkich samochodów. Tak więc to samo życie wyeliminowało ten malowniczy element, jakim jest ześlizg po rurze – dodał pan Dariusz.

Bezcenne 60 sekund...


Od momentu otrzymania zgłoszenia strażacy na wyjazd do akcji mają 60 sekund. Po godz. 22 czas ten się nieco wydłuża i wynosi 1,5 minuty. W tym czasie strażacy muszą zebrać się, zbiec po schodach, zabrać ubranie, stawić się w garażu, wsiąść do odpowiedniego wozu i ruszyć do akcji. Wszystko wykonywane jest niemal automatycznie, bo liczy się szybkość. Straż pożarna to jednostka ratownicza, która na miejscu zdarzenia bardzo często pojawia jako pierwsza.

Na niedzielnej zmianie oprócz dyżurnego operacyjnego w jednostce znajdowało się 7 strażaków, którzy choć przebywali w pomieszczeniach na piętrze, w każdej chwili gotowi byli wyjechać do akcji.

- Nigdy nie wiadomo, co za chwilę się wydarzy, dlatego cały czas musimy być przygotowani do wyjazdu. A akcje są różne. Gdy jedziemy do wezwania, nigdy tak naprawdę nie wiemy, co tam zastaniemy. Czasami zdarza się tak, że co innego mówi nam ktoś przez telefon, a co innego widzimy na miejscu. Ale to wpisane jest w naszą służbę. Musimy być gotowi na różne ewentualności – powiedział st. ogniomistrz Zdzisław Pęcherski, dowódca zmiany.

Po powrocie z akcji strażakom towarzyszą różne emocje. Jeśli uda się kogoś uratować,  jest ok. Gorzej, jeśli w zdarzeniu były ofiary śmiertelne. Zawsze można o tym pogadać, ale tak naprawdę każdy strażak musi sam poradzić sobie z towarzyszącymi mu emocjami i znaleźć jakiś sposób na rozładowanie napięcia.

 - Czasami jest tak, że rozmawiamy ze sobą po powrocie z akcji. I to pomaga. Ale od jakiegoś czasu jest też do dyspozycji psycholog. Chodzi o to, aby nie przenosić pracy do domu i wszystkie emocje, przeżycia zostawić tutaj – dodał dowódca zmiany.

Po rozmowie na dyżurce udałam się wraz ze strażakami na zwiedzanie piętra trzebnickiej jednostki.  Moją uwagę przykuło sporych rozmiarów akwarium znajdujące się w pomieszczeniu, gdzie strażacy spędzają czas na oglądaniu telewizji i rozmowach. W pomieszczeniu tym zainstalowano również rzutnik multimedialny i w ciągu dnia jest to sala wykładowa.

 - Dobrze, że to akwarium jest tutaj. Czasami po akcji człowiek może się trochę wyciszyć i uspokoić patrząc na rybki. To naprawdę pomaga – powiedział st. str. Michał Kelner.

W nocy jak nic się nie dzieje, strażacy mogą pójść do pokoju i położyć się. Ale jak zgodnie twierdzą, nie można tego nazwać spaniem, a bardziej czuwaniem.

 - Trudno jest spać, jak ma się świadomość, że w każdej chwili można zostać  wezwanym do zdarzenia – dodają.

 Akcja...


5 marca o godz. 11.50 strażacy otrzymali wezwanie do mieszkanki Obornik Śląskich, która w tym dniu o godz. 9 poszła z psem na spacer.  Gdy wracali piesek pobiegł w stronę pola, gdzie w pewnym momencie błoto zaczęło go zaciągać. Właścicielka ruszyła  na pomoc zwierzakowi, ponieważ myślała, że uda jej się go wyciągnąć, ale jak sama wpadła w błoto po kolana i doszła do wniosku, że sobie nie poradzi, zadzwoniła po swoją koleżankę. Niestety kobieta nie była w stanie pomóc sąsiadce. Próbując wejść w pole sama zauważyła, że też grzęźnie w błocie, dlatego szybko się wycofała i zadzwoniła po straż pożarną. Pierwsza jednostka przybyła na miejsce o godz. 12.14. Najwięcej czasu zajęło strażakom zlokalizowanie miejsca, gdzie ta pani się znajdowała, ponieważ było to w szczerym polu, ok. pół km od miejscowości, między Siemianicami a Kuraszkowem, idąc polnymi drogami.

Na miejscu okazało się że pies zanurzony był w błocie po samą szyję, kobieta zaś po kolana. Wystraszonemu psu trzeba było założyć kaganiec, który przyniosła sąsiadka. Strażacy założyli wodery i udali się na pomoc. Wzięli też drabinę, ponieważ początkowo planowali po wyciągnięciu położyć psa na drabinę i na niej wynieść go do samochodu. Jednak gdy jeden z ratowników wyciągnął go z tego błota, okazało się, że prościej będzie jak wyniesie go stamtąd na rękach na trawę.Wydobyto także jego  właścicielkę.

- Tam pies chwilę poleżał i gdy doszedł do siebie, włożono go do samochodu i wspólnie z właścicielką odwieźliśmy ich na posesję, gdzie dalej zwierzakiem zajęła się już sama. Psa trzeba było wykąpać i wygrzewać, ponieważ był on tak mocno wychłodzony, że nie miał siły stać na własnych nogach – powiedział zastępca dowódcy JRG Robert Burchardt.

 

O pracy strażaków opowiadali nam będący na służbie: st. asp. Mieczysław Gordzicz, dyżurny operacyjny powiatu, st. ogn. Zdzisław Pęcherski, dowódca zmiany, st. str. Michał Kelner, sekc. Michał Judziński, st.str. Piotr Pusz, st. str. Przemysław Bartnik, st. sekc. Tomasz Jastrząb i mł. ogn. Dariusz  Pęcherski.

Aplikacja nowagazeta.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    :) - niezalogowany 2013-04-18 18:12:32

    Strażacy są ok! czasami w letnie wieczory robią miły nastrój na osiedlu gdy puszczą na full Bocellego:)

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo NowaGazeta.pl




Reklama
Wróć do