Już po pierwszych powyborczych decyzjach o obsadzeniu kluczowych stanowisk w radzie, w zasadzie wszystko było jasne. Koalicja radnych skupiona wokół Marka Długozimy, wzięła dosłownie wszystko wycinając w pień pozostałych radnych. Doszło nawet do tego, że komisja rewizyjna, która z reguły powinna przypaść opozycji, po to by, choć w ten sposób kontrolować władze, została w większości zdominowana przez koalicję. I pewnie dlatego praca tej najważniejszej z komisji była po prostu mierna. W niektórych latach komisja spotykała się dosłownie 2 może 3 krotnie przeprowadzając w ciągu roku zaledwie jedną czy dwie kontrole. Co więcej, gdy np. radny Karol Idzik zgłosił chęć pracy w tejże komisji, to zdominowana większość mu na to nie zezwoliła. Stąd śmiało można powiedzieć, że komisja rewizyjna właściwie "istniała tylko na papierze".
Radni zostali też totalnie podzieleni na tych, którzy siedzą cicho i milczą, ale za to czerpią pełnymi garściami ze sprawowanej władzy i na tych, którzy zadają pytania, ale często "walą w przysłowiowy beton".
Ten podział był jeszcze bardziej wyraźny, gdy mniej więcej w połowie kadencji Karol Idzik nie chciał wykonać narzuconych mu przez burmistrza poleceń, o czym sam zresztą głośno powiedział. Za swą niezależność zapłacił głową. Radni burmistrza po prostu odwołali go ze stanowiska, a na jego miejsce powołali Mateusza Stanisza, który jest pracownikiem w gminnej jednostce, a więc śmiało można powiedzieć, że pośrednio podlega burmistrzowi. I pewnie o to chodziło. Na miejscu był teraz człowiek, który wykona każde polecenie najwyższej władzy.
Więcej po zalogowaniu lub w wydaniu papierowym.
[hidepost=0]
Po tych zmianach można śmiało powiedzieć, że praca rady została totalnie zawłaszczona. Radni opozycji z trudem wyciągali jakiekolwiek odpowiedzi na zadane przez siebie pytania. A gdy postanowili o zwołaniu sesji nadzwyczajnej w nurtującej ich sprawie, zwołanie obrad blokował przewodniczący Stanisz i to mimo tego, że wojewoda informował go, że takie działanie jest bezprawne.
Później było już tylko gorzej. Sesje zwyczajne zwoływano sporadycznie, za to przewodniczący Stanisz zaczął zwoływać wiele sesji nadzwyczajnych, które takimi były właściwie tylko z nazwy, bo w ilości tematów przypominały te zwyczajne. Po co to zrobiono?
Odpowiedź jest prosta. Na sesjach nadzwyczajnych nie ma punktu: interpelacje i zapytania oraz wolnych wniosków, a radni nie mogą poruszać innych tematów niż te, które są w porządku obrad. Tym samym dość skutecznie pozbawiono radnych opozycji przywileju zadawania trudnych pytań. Do tego doszły kłótnie słowne, próby odbierania głosu, itp. Zamiast przejrzystości działań władzy obserwowaliśmy coraz większe zamykanie się na dociekliwość opozycji.
Co więcej, w praktyce trzebniccy radni z projektami ważnych dokumentów mogli zapoznać się na kilkanaście lub kilka godzin – a czasami tylko kilkadziesiąt minut – przed podjęciem decyzji o ich ważności. Często wydawało się, wręcz, że radni zwłaszcza ci, głosujący "za", tak naprawdę nie wiedzieli nad czym i po co głosują.
Jak podaje biuletyn samorządowy gminy (o informacje statystyczne zwróciliśmy się do urzędu już ponad miesiąc temu, ale urzędnicy dotychczas nie przygotowali odpowiedzi) w ciągu całej kadencji odbyło się 49 sesji plenarnych i 140 posiedzeń sześciu komisji.
W materiale, opublikowano tylko niektóre dane, które w zasadzie miały na celu chyba głównie, zdyskredytowanie radnego z opozycji, który postanowił wystartować przeciwko burmistrzowi czyli Adama Gubernata. Urzędnicy rozpisywali się zatem o absencji radnego, nie odnosząc się w zasadzie do innych ważnych danych. Podano, że radni trzech z sześciu komisji: rewizyjnej, budżetowej oraz gospodarki komunalnej spotykali się odpowiednio: 15, 22 i 31 razy. Zakładając, że przed sesją zwyczajną zebrała się każda komisja, łatwo policzyć, że ponad ¾ sesji zostało zwołanych w trybie nadzwyczajnym.
Oznacza to, że radni zajmowali się głównie opiniowaniem pracy burmistrza i urzędników gminy (z tym że opiniowała głównie opozycja, a koalicja najczęściej "przyklepywała").
W biuletynie opublikowano także tabelę ilustrującą frekwencję radnych na sesjach i spotkaniach komisji. Urzędnicy "zapomnieli" jednak podać, który radny w jakich komisjach pracował i ile spotkań miał do obycia.
Za biuletynem publikujemy zatem frekwencję radnych na sesjach, a właściwie ich nieobecności: Tadeusz Cepiel 0, Paweł Czapla 4, Jan Darowski 2 , Adam Gubernat 9, Krystyna Haładaj 2, Karol Idzik 4, Zenon Janiak 2, Jan Janusiewicz 1, Wiesława Kucięba, Andrzej Łoposzko, Janusz Pancerz 4, Zbigniew Pasiecznik 5, Janina Polak 0, Edward Sikora 1, Mateusz Stanisz 0, Krzysztof Surówka 2, Janusz Szydłowski 0, Barbara Trelińska 1, Paweł Wolski 3, Wojciech Wróbel 2, Jan Zielonka 3.
Jednak to czy ktoś był obecny na sesji czy nie, jeszcze zupełnie nic nie znaczy. Niestety większość radnych z rządzącej koalicji, owszem na sesji byli, ale praktycznie nigdy się nie odzywali. Milczeli nawet wtedy, gdy pytania wprost do nich zadawali radni opozycji. Taka postawa albo świadczy o lekceważeniu zasad samorządu albo o totalnym braku wiedzy czy zainteresowania. Obserwowaliśmy wiele sesji i trzeba przyznać, że sytuacja była dość komiczna. Opozycja strzelała ogniem pytań, a odpowiadał tylko burmistrz lub przewodniczący rady. Reszta radnych próbowała ukrywać się za maską obojętności.
Jak podają gminni urzędnicy "w kadencji 2010-2014 wpłynęło w sumie 20 interpelacji. Najwięcej, bo po 9 – w 2011 i 2012 roku. Wszystkie złożone przez radnych opozycyjnych. W roku 2013 – wpłynęła tylko jedna."
Dodajmy jeszcze, że w trzebnickiej radzie zasiadają zaledwie cztery panie, ale aż trzy z nich pełnią ważne funkcje. Jedna jest wiceprzewodniczącą całego parlamentu gminy, dwie przewodniczą komisjom. Niestety, wszystkie radne są z ugrupowania burmistrza Marka Długozimy i – poza obowiązkami "reprezentacyjnymi" związanymi z pełnieniem funkcji – żadna raczej głosu podczas obrad nie zabierała.
O króciutkie podsumowanie kadencji poprosiliśmy radnych:
Mateusz Stanisz, przewodniczący rady obiecał nam w piątek, że wypowiedź prześle drogą elektroniczną w czasie weekendu. W poniedziałek rano zapewniał, że napisze ją w ciągu godziny. Maila nie otrzymaliśmy w poniedziałek do godz. 14.
Również wiceprzewodniczący rady Jan Janusiewicz w piątek obiecał nam przesłać swoje podsumowanie. Na tym się skończyło. W poniedziałek nie odbierał telefonów.
Jan Darowski: – To, co się nie udało, to współpraca burmistrza z opozycją, a to głównie dlatego, że na wniosek szefa samorządu zwoływane nie były sesje zwykłe, lecz nadzwyczajne. W związku z tym nie zbierały się komisje, by omówić projekty uchwał i uzyskać odpowiedzi na wątpliwości. Na samych sesjach burmistrz często również nie udzielał dogłębnych odpowiedzi i wyjaśnień, bo na sali nie było kompetentnych urzędników. W tej kadencji nie udało się zrealizować kluczowych inwestycji, jak modernizacja ośrodka zdrowia, budowa dworca autobusowego w mieście, a na wioskach: instalacji oświetlenia i modernizacji niektórych dróg. Nic gmina nie zrobiła w zakresie budownictwa, zwłaszcza socjalnego. Za dużo natomiast wydawano pieniędzy na promowanie władzy. Plusem tej kadencji jest natomiast budowa i modernizacja ulic i chodników w samej Trzebnicy, może za wyjątkiem deptaka na ul. Daszyńskiego, stworzenie którego budzi do dziś duże kontrowersje.
Wiesława Kucięba, przewodnicząca komisji gospodarki komunalnej: – Niewątpliwym sukcesem tej kadencji jest świetny program dotyczący gospodarowania odpadami. Program został przygotowany przez zespół pracowników burmistrza, ale był analizowany podczas prac mojej komisji. Warto podkreślić, że wszystkie z propozycji składane przez członków komisji zostały przyjęte przez radę, także przez opozycję. Dlatego zaskoczeniem było dla mnie głosowanie nad całością, gdy radni opozycyjni wstrzymali się od głosu. Trudno natomiast tak bez zastanowienia odpowiedzieć, co się nie udało. Nie analizuję pracy komisji pod takim kątem, bo uważam że trzeba myśleć pozytywnie. W tej chwili uważam, że wszystko, co robiłam w tej kadencji, robiłam najlepiej jak potrafię dla dobra mieszkańców gminy. Co nie znaczy, że po jakimś czasie nie dojdę do wniosku, że coś można było zrobić lepiej.
Wojciech Wróbel: – Na pewno można wymienić kilka plusów i minusów mijającej kadencji. Bardzo się cieszę, że dzięki kilku potrzebnym, ale też paru zbytecznym inwestycjom Trzebnica bardzo wyładniała. Na pewno na plus należy zaliczyć wyodrębnienie funduszu sołeckiego, mimo początkowego oporu burmistrza i jego radnych. Minusem jest potężne zadłużenie gminy oraz fakt, że w ciągu 4 lat nie udało się doprowadzić do budowy dworca autobusowego i ośrodka zdrowia. Na pewno cieniem na kończącej się kadencji kładzie się atmosfera w Radzie. Przykre jest to, że burmistrz Długozima traktuje radnych, którzy mają odmienne zdanie niż on, jak osobistych wrogów. Od dwóch lat, radni opozycyjni nie są zapraszani na gminne uroczystości. Gdyby burmistrz chciał współpracować z opozycją, można byłoby zrobić więcej, a na pewno mądrzej i oszczędniej.
Paweł Wolski: – Jest to bardzo trudna kadencja, szczególnie dla nas, radnych opozycyjnych. To my byliśmy "winni" wszystkiemu, co się nie udało, natomiast sukcesy miały innych ojców. Trudność tej kadencji polegała również na tym, że stawiani byliśmy często w obliczu konfliktu, którego nie mogliśmy uniknąć. Uważam, że można było w ciągu tej kadencji zrobić znacznie więcej, próbując się dogadać, zamiast iść na wojnę. Przecież można się też pięknie różnić, nie wszyscy muszą mieć takie samo zdanie.
[/hidepost]
Aplikacja nowagazeta.pl
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Komentarze opinie