Reklama

Wynagrodzę Wam to ze sceny - Wywiad z Tomkiem Kowalskim

23/01/2020 12:57

O życiu na wózku, leczeniu, muzyce, Ryśku Riedlu oraz planach na przyszłość z Tomkiem "Kowalem" Kowalskim rozmawia Bartosz Skulimowski.


NOWa: Chciałbym zacząć pytaniem o twój ostatni występ. 13 grudnia zagrałeś charytatywnie na koncercie "Bądź ludzki dla Lucka". "Może się czegoś od niego nauczę" napisałeś w komentarzu po występie  – Co miałeś na myśli?


Tomek "Kowal" Kowalski: - Pisałem o tym, jak on się bawił na tym koncercie, tańczył na wózku od początku do końca. Był w takim swoim żywiole i chodziło mi o to, że być może nauczę się od niego, jak cały dzień być takim energicznym i z uśmiechem na twarzy. To nie jest takie proste, gdy jest się na wózku. Oczywiście nie wiem do końca jak Lucek sobie radzi w życiu codziennym. Zresztą, ja Lucka znam od lat. Jeszcze przed moim wypadkiem, pamiętam, że zawsze mi było go żal, że nagle tak mu się los potoczył. Imponowało mi, że tak sobie radzi, bez większego wsparcia, od państwa, czy gminy. Lucek jeździ po Trzebnicy na te wszystkie koncerty, robi zdjęcia, z każdym się stara dwa słowa zamienić. Na koncercie dla niego żal mi było, bo to kropla w morzu potrzeb. Co da taki jeden koncert, jak on tylu rzeczy potrzebuje. Gmina, mając takiego Lucka, który jest takim rodzynkiem, powinna mu jakoś bardziej pomóc. Nie wiem, jak to działa prawnie. Jakaś pomoc jest, ale tego wszystkiego jest jakoś mało. Przecież takich ludzi są tysiące.


NOWa: Kilka dni później Ty wrzuciłeś posta na tablicę Facebooka, że brakuje Ci już środków na leczenie.


TK: -Tak. Skończyły się. Przez jakiś czas Fundacja Polsat nie przesyłała mi informacji, ile zostało mi środków na koncie. Kilka tygodni temu coś mnie tknęło i wysłałem zapytanie, ile zostało mi pieniędzy na leczenie. Dostałem odpowiedź i niestety, ale musiałem rehabilitację zakończyć. Okazało się, że fundusze się skończyły. Jak wrzuciłem post z prośbą o pomoc, to ludzie znowu trochę wpłacili. Nie ma, co prawda, szansy na rehabilitację, ale i tak jest super, bo będę miał parę złotych na leki. Właściwie zaraz po wypadku, było kilka większych akcji, gdzie zebrano dla mnie duże kwoty. Były trzy takie duże wydarzenia. Jedna w tv POLSAT, druga w teatrze w Katowicach, gdzie grałem Ryśka Riedla oraz w Trzebnicy, na Święcie Sadów. To mnie właściwie przez te kilka lat ratowało.


NOWa: Jak się czułeś pisząc te słowa, wrzucając je na Facebook`a?


TK: - Ilekroć piszę takie, jak to mówię, gorzkie żale, to czuję się, jak namiastka prawdziwego mężczyzny. Faceta, który musi skamlać o pomoc. Ja wiem - ludzie inaczej to odbierają. Piszą do mnie usprawiedliwiając i tłumacząc moją sytuację, ale czuję się paskudnie, bo to jednak proszenie się. Dlatego chciałbym dawać jak najwięcej koncertów, żeby chociaż zarobić na leki.


NOWa: Możesz powiedzieć jaki jest koszt takiego leczenia?


TK: - Miesięcznie wychodziło w granicach 6-7 tys. zł, w zależności od tego ile miałem godzin rehabilitacji. Jak była 5 razy w tygodniu, wychodziło 7 tys.  Potem skróciłem do 3 razy w tygodniu. Zresztą fizycznie nie dawałem rady. Nawet po 3 razach byłem ledwo żywy. To i tak cud, że przez tyle lat udawało mi się z tego korzystać.


NOWa: Leki przeciwbólowe, przeciwpadaczkowe, miałem takie wyobrażenie, że raczej nic nie czujesz?


TK: - No niby tak powinno być. Rdzeń przerwany i od tego miejsca nie powinienem nic czuć. Tymczasem tam jest tyle różnych dolegliwości, że to wręcz niepojęte: bóle, spastyka, drętwienia, mrowienia, drgawki. Kończyny co chwilę się napinają i drżą. Nie można tego powstrzymać, tylko trzeba dociskać. Człowiek już z nerwów nie wytrzymuje. Bije się po tych nogach. Temu przeciwdziałają leki przeciwpadaczkowe. To jest straszne, jeśli się nie ma tych leków. Nogi skaczą drżą, napinają się, powstaje też wrażenie jakby się było centralnie zabetonowanym.


NOWa: Leki ile Cię kosztują?


TK: - Od 1000 do 1500 zł miesięcznie.


NOWa: Czy to leczenie ma przynieść jakieś postępy, czy utrzymać Cię w dotychczasowym stanie?


TK: - Przy moich uszkodzeniach, nie mam co liczyć, że wstanę od samych ćwiczeń. Te ćwiczenia miały utrzymywać moje ciało we względnej sprawności, w razie, gdyby pojawiła się jakaś metoda leczenia oraz żebym był w miarę sprawny i radził sobie np. z przesiadaniem się do auta, na krzesło, na łóżko, na cokolwiek. To też jest, wbrew pozorom, straszna męka i wysiłek.


NOWa: Dajesz sobie radę sam?


TK: - Tak całkowicie sam nie. Dużo rzeczy zrobię sam, ale żyć samemu nie ma szans. Ktoś obok musi być. Ja mam to szczęście.


NOWa: Uważasz się za szczęściarza na dzień dzisiejszy? W programie "Superludzie" na to pytanie, przytaknąłeś, ale mam wrażenie, że nie do końca z przekonaniem.


TK: - To złożony problem. Całościowo, w takiej sytuacji jak moja, nie wyobrażam sobie, żeby można być stuprocentowo szczęśliwym człowiekiem. Są rzeczy w moim życiu, które mnie ratują przed depresją, załamaniem nerwowym i skończeniem gdzieś w psychiatryku. To są takie rzeczy jak: dziewczyna, synowie, rodzina, czy powiedzmy jakieś takie drobne rzeczy, jak np. przesiadłem się z łóżka na krzesło bez niczyjej pomocy. Niby detal, ale to raduje. Ciężko jednak zapomnieć o życiu sprzed wypadku. Jak człowiek rodzi się niepełnosprawny, to zupełnie inna sprawa, bo on nie doświadczył czegoś innego. Na wózku człowiek często skazany jest na bezradność i wieczne proszenie o pomoc. Ja wiem, że masa niepełnosprawnych nawet nie ma jednej setnej tego, co ja mogę teraz robić na tym wózku. Jakiś samochód mam, jestem w miarę rozpoznawalny i czasem jakiś koncert wpadnie. Ale tak jak mówię, to nie do końca daje takie totalne szczęście.


NOWa: Jak wygląda twój dzień?


TK: - Od przyszłego tygodnia, jako że nie będzie już rehabilitacji, to właściwie nie wiem do końca jak to będzie wyglądało. Do tej pory było tak, że człowiek wstawał, ogarniał się, potem dwugodzinna rehabilitacja, a po rehabilitacji było takie zmęczenie, że człowiek padał do łóżka i zasypiał. Przeważnie tak to wyglądało. Oczywiście czasem były jakieś inne zajęcia, jak np. próby, albo spotkania z bliskim. Tych zajęć jednak nie było za wiele, bo nie byłem w stanie. Kiedyś pomagałbym tu przy muzeum, a teraz to w sumie nie wiem, co mógłbym na tym wózku robić.


NOWa: Często masz próby?


TK: - Raz w tygodniu. Nie jest to nie wiadomo jak intensywne, ale i tak jest dobrze. Chłopaki spotykają się częściej, więc w zasadzie to tylko ja mam próbę raz w tygodniu. Myślę, że to wystarcza. Poza tym, wstyd się przyznać, ale przez te bóle nie chce mi się nic robić. Taka jest prawda.


NOWa: Bierzesz środki przeciwbólowe...


TK: - Tak, a to cholernie osłabia człowieka. Mimo, iż zmniejszają ból, to wpływają na senność. To takie błędne koło. Czasami się zmuszę, żeby coś porobić, ale na razie jest to trochę takie życie, jakby nie miało sensu. Nic się nie dzieje. Nie żyje, jak inni: praca, rodzina, dom i tak dalej, tylko siedzę i krzywię się z bólu. Tak to wygląda. Niestety tak wygląda życie większości ludzi na wózkach. Taki to los. Wierzę, że to się jeszcze zmieni, bo nie mogę stać się ciężarem i muszę coś zrobić, żeby coraz więcej działać. Są różne możliwości, pojawiają się propozycje koncertów, czy nawet grania w teatrze, ale wciąż nie wiem, czy dam radę fizycznie.


NOWa: Czy nie dopada Cię czasem depresja?


TK: - Na pewno nie dopadła mnie taka prawdziwa depresja, którą trzeba leczyć. Myślę jednak, że gdybym nie brał leków, które biorę, byłoby dużo, dużo ciężej. Leki, które biorę, z tego co mi wiadomo, też mają jakiś pozytywny wpływ na psychikę. Jednak typowych leków antydepresyjnych nie biorę. Nie ma co zgrywać twardziela, który bez żadnego wsparcia chemii, poradziłby sobie z taką sytuacją jak moja. Także charakter taty - Mariana mnie uratował. Tata - Marian – 82 lata to jest twardy zawodnik. Niczym się nie dołuje. Od wielu lat buduje nasze muzeum. Nie poddaje się, cieszy się tym wszystkim. Cały czas jest wesoły, życzliwy, mimo różnych przykrych sytuacji. Nawet samo dzieciństwo, przeżycie wojny, musiało być przecież ciężkie, a on nic. Od lat mega pozytywny facet. Strasznie mi pomógł po tym wypadku. Zorganizował mnóstwo rzeczy, przebudował dom, załatwił windę. To są sprawy niepojęte, strasznie drogie. On wziął ten ciężar na siebie i to też motywuje, żeby teraz odwdzięczyć się za tą pomoc, a takim odwdzięczeniem ma być nie poddanie się.


NOWa: Co jest dla Ciebie najważniejsze w życiu?


TK: - W obecnej sytuacji, wstyd się przyznać, ale najważniejsze okazały się pieniądze. Kiedyś tak nie miałem. Teraz, przez to, że jestem na wózku, nie pójdę do normalnej pracy. Świadomość, że nie będzie mnie stać kiedyś na opłaty, leki itd., to straszny koszmar. Najważniejszą rzeczą, przez to życie na wózku, jest gotówka.


NOWa:  Ile musiałbyś dawać koncertów, by się utrzymać?


TK: - Nie raz o tym myślałem. Wystarczyłyby cztery koncerty w miesiącu. Oczywiście, wszystko zależałoby też od stawek., ale gdyby za koncert, wyszło na głowę po tysiąc złotych, to byłoby naprawdę fajnie. To i tak jest dużo, ja wiem. Niestety obecnie, jak mam jeden koncert w miesiącu, to już super.


NOWa: Ile koncertów dałeś w tym roku?


TK: - Nawet nie liczyłem. Myślę, że maksymalnie 15 koncertów z pełnym składem. 


NOWa: Masz jakiegoś menedżera?


TK: - Nie mam. Próbowałem dotrzeć do różnych ludzi, ale prawda jest tak, że nikt nie chce pracować z osobą niepełnosprawną. Tym bardziej, że ja już swoje lata mam i nie robię muzyki "trendy", jak to się mówi.


NOWa: No właśnie. Porozmawiajmy o muzyce. Przyznaję, że słyszałem tylko kilka utworów, które śpiewasz. Bardzo podoba mi się, gdy wykonujesz utwory Dżemu , które wcześniej śpiewał Ryszard Riedel. Brzmią bardzo autentycznie. Łączy Cię coś z nim?


TK: - Generalnie mówiąc, nigdy nie byłem taki jak on. On nie nadawał się do realnego życia. To taka dusza artystyczna. Kiedy założyliśmy zespół Fama i zagraliśmy pierwszy koncert na Kociaku w 2008 roku, naprawdę wtedy dopiero poznałem Dżem. Na Kociaku zaśpiewałem "List do M" i poszło. Teksty Ryśka, tak jakoś mi się spodobały. Niesamowite było to, z jaką łatwością mi się to wszystko śpiewało. Jakoś tak ze zrozumieniem – bez sztuczności. To się obroniło. Potem było "Must Be The Music", nagraliśmy z chłopakami podkład do "Modlitwy", zaśpiewałem to pierwszy raz i było "woow". Potem jeszcze teatr i rola Ryśka. Jednak absolutnie nic mnie z nim nie łączy.


NOWa: Która piosenka Dżemu jest Ci najbliższa?


TK: - "List do M." Jak posłuchałem jej pierwszy raz, to poczułem jakbym dostał mocnego strzała w gębę. Ten utwór stał się dla mnie ważny i znaczący. Później w teatrze śpiewałem ten utwór wiele razy. Zarówno aktorzy, którzy grali ze mną, jak i publiczność – nie raz płakali, gdy to graliśmy. Jak już zaczęliśmy grać ten spektakl, to byłem nawet na paru rozmowach, gdzie proponowano mi śpiewać w Dżemie, ale się nie zgodziłem.


NOWa: Porozmawiajmy jeszcze o  "Liście...". Na końcu jest tam tekst: "wyobraziłem sobie, że Boga nie ma". Śpiewasz to bardzo przejmująco. Jak to jest u Ciebie? Wierzysz w Boga, czy nie? Masz żal do niego?


TK: - Rysio też to śpiewał przejmująco. Nie wiem, jak on to widział. Nie myślcie, że jak tak śpiewam, to uważam że Boga nie ma. Po prostu czasami trzeba przebyć długą drogę, nim się Go odnajdzie. Co my wiemy tak naprawdę? Można mieć żal, że nie pomaga, ale czy tak jest?


NOWa: Wierzysz, że go spotkasz?


TK: - Nie myślę o tym. Najlepiej być po prostu dobrym człowiekiem, co by nie było. Oczywiście trzeba korzystać z życia, ale tak by nikogo nie krzywdzić. To jest najistotniejsze, ale niewielu się to udaje. Nie wiem, czy są tacy ludzie. Może Matka Teresa z Kalkuty?  Moja koncepcja jest taka, że każdy z nas ma jakiś scenariusz życia przypasowany, a podstawa to, by się nie poddać.


NOWa: Wróćmy do muzyki. Pierwszą płytę masz już za sobą?


TK: - Powstawała trzy lata. Nagrana po wypadku. Jak miałem siły, żeby coś nagrać, pojechałem do Warszawy i nagrałem. Kosztowało mnie to majątek, nie przyniosło praktycznie żadnych zysków, ale najważniejsze, że coś po wypadku powstało, że się nie wycofałem. To taka bardziej popowa płyta, pod komercyjne rozgłośnie radiowe. Teraz już mi nie zależy, by lecieć w takim radio. Nagrałem płytę, wysyłałem utwory, nic się nie spodobało – mam dość. Będę wydawać to, co tak naprawdę w duszy gra. Zobaczymy. Mamy różne kawałki, ale ważne, że są autentyczne, a nie robione pod publikę.


NOWa: Masz już jakieś konkretne plany muzyczne?


TK: - Tak. Mam już nawet sponsora. Mam zapewnienia, że dostanę środki na nagranie kilku utworów. Teraz nie będę już nagrywać płyty, tylko single. To się bardziej opłaca. Zobaczymy. Porozsyłam do bardziej lokalnych rozgłośni. Tak czy siak, to strasznie długa droga. Podstawa to Internet i dobry teledysk.


NOWa: - Kiedy możemy się spodziewać singla?


TK:- W połowie stycznia przyszłego roku.


NOWa: Czego byś życzył naszym czytelnikom?


TK: - Ja zawsze życzę ludziom dobrej woli, jak to mówię - Wesołych, Szczęśliwych, przede wszystkim rodzinnych Świąt, a w Sylwestra ma być wesoło rock&rollowo, upojnie, namiętnie, do samego rana i bezpiecznie.


NOWa: Chciałbyś jeszcze na koniec coś powiedzieć?


TK: - Tak. Podziękować. Jednak lista osób i instytucji, którym chciałbym podziękować jest dosyć długa. Nie chcę wymieniać, gdyż kogoś mógłbym pominąć. Ogólnie, z całego serca dziękuję wszystkim, którzy mi pomagają i mam nadzieję, że będą nadal pomagać. Wynagrodzę Wam to ze sceny.


NOWa: Dziękuję za rozmowę.


Aplikacja nowagazeta.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo NowaGazeta.pl




Reklama
Wróć do