Reklama

Wspomnienia Bolesława Paździka

09/11/2019 09:42
Moje dzieciństwo upłynęło mi jeszcze przed wojną. Wojna zastała mnie w okresie dorastania. W 1939 roku miałem już jedenaście lat i chodziłem do trzeciej klasy szkoły powszechnej w rodzinnej miejscowości, w Ligocie, powiat Krotoszyn. Ligota była i jest dzisiaj dużą wsią. Wówczas była siedzibą gminy. Dzisiaj należy do gminy Raszków, powiat Ostrów Wielkopolski.


Czasów przedwojennych i wybuchu wojny nie pamiętam dokładnie. Po prostu wiele faktów zatarło się w mej pamięci. Do niemieckiej granicy od nas nie było wcale daleko, bo granica przebiegała w Zdunach, niedaleko od Krotoszyna. O wybuchu wojny ludzie na wsi mówili, my dzieciaki niewiele z tego rozumieliśmy. Pamiętam, że ojciec, będąc handlowcem, jeżdżącym po powiecie, spotykał się z ludźmi i wiele o wojnie mówił. W mej pamięci zapisał się wyraźnie wyjazd mojej rodziny z domu na wschód. Byliśmy biedną rodziną, mieszkającą z dala od wsi, ale mieliśmy dwie krowy. I one były siłą pociągową podczas ucieczki przed frontem. Nie mogę sobie przypomnieć drogi ucieczki, ale pamiętam, że jechaliśmy długo i daleko. Prawdopodobnie zatrzymaliśmy się przed Wisłą i tam dogonili nas Niemcy. Potem znów długo jechaliśmy do domu. Nasz dom – lepianka stał nienaruszony. Rozpoczęliśmy życie jak przed wojną. Trwało to niedługo, bo parę miesięcy.



Praca u niemieckich gospodarzy

Młodych zabierali do pracy w niemieckich gospodarstwach. Dla zrozumienia powiem, że we wsi, jeszcze przed wojną byli osadnicy niemieccy. Byli to gospodarze prowadzący większe gospodarstwa, a w okolicy majątki też były w rękach obcych i naszych właścicieli. W 1940 roku zaczęli wysiedlać najbogatszych gospodarzy, a na ich miejsce wprowadzać osadników ze wschodu. Myśmy mówili na nich Ukraińce. U takiego zostałem zatrudniony jako służący. W lecie pasałam krowy i konie, a zimą pomagałem w lesie rąbać drzewo na opał. Pamiętam zimę z 1940 na 41 rok. Była mroźna i śnieżna. Do lasu jeździliśmy z synem osadnika. On był ciepło ubrany w kożuchu, czapie i butach, a ja prawie na letniaka, bo tylko takie ubranie miałem. Na nogach miałem drewniaki. Z zimna biegłem za saniami, a on powoził i śmiał się ze mnie, że zamiast jechać, biegnę. Biegłem z zimna, bo nie mogłem usiedzieć na sianiach. U tych Niemców pracowałem rok. Mój starszy brat, Mietek, w tym czasie pracował w innej wsi, Koźmince. u dużego gospodarza, Niemca, osadnika z dawnych lat. Ściągnął mnie do siebie i tam byłem odpowiedzialny za krowy i konie. Krów było 10 szt i 5 koni. Pasłem i karmiłem je przez trzy lata aż do końca wojny. Niemcy, nas Polaków traktowali okrutnie. Jak pasłem krowy i one weszły w uprawę pszenicy to za niedopilnowanie ich zostałem na policji pobity i wypuszczony. Co jeszcze gorsze, kazali mi liczyć razy jakie otrzymywałem.



Zaś jesienią 1944 roku zostałem wysłany do kopania okopów. Nie pamiętam gdzie te okopy kopaliśmy. Uciekłem stamtąd i przybyłem do rodzinnej miejscowości, do domu. Stamtąd zabrali mnie żandarmi i osadzili w więzieniu w Krotoszynie. Siedziałem tam dwa miesiące. Gdy wypuścili nas to już wróciłem pociągiem do Koźminca. Jechałem pociągiem wraz z oficerami niemieckimi, którzy przemieszczali się po tym terenie. Gdy wróciłem to gospodarz już szykował wozy i konie do wyjazdu i ucieczki przed frontem. Właściciel proponował mi bym jechał z nim, ale odmówiłem, mówiąc, że będą doglądał w gospodarstwie bydła i wszystkiego. Pojechał, a z nim mój brat i drugi parobek. Tak po raz ostatni widziałem mego gospodarza. Po opuszczeniu gospodarstwa przez właściciela, ja byłym jedynym jego mieszkańcem. Po paru dniach, już wieczorem, konnym wozem przyjechali niemieccy wojskowi i zanocowali. Raniutko wyruszyli w dalszą drogę. Po ich wyjeździe zjawił się na koniu żołnierz rosyjski pytając o niemieckich żołnierzy. Powiedziałem, że wyjechali. Pojechał za nimi. Potem słyszałem serię z karabinu. Dowiedziałem się, że dopadł ich i zastrzelił razem z końmi. Nadal pilnowałem dobytku Niemca. Trwało to jeszcze jakiś czas.

Powrót do domu

Zimą ruscy zaczęli zabierać dobytek. Wpierw zabrali krowy, a potem świnie. Gospodarstwo zostało całkowicie pozbawione żywego dobytku. Wówczas wróciłem do domu rodzinnego. W Ligocie zajmowałem się różnymi pracami tak w domu jak i na wsi. Dopiero gdy ojciec zajął gospodarstwo w Szczytkowicach przenieśliśmy się tu. Ja, już będąc samodzielnym osiedliłem się w Kobylicach i tam do dzisiaj jest mój dom. Miałem gospodarstwo i równocześnie pracowałem w różnych zakładach pracy.

Aplikacja nowagazeta.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo NowaGazeta.pl




Reklama
Wróć do