Moje dzieciństwo upłynęło mi jeszcze przed wojną. Wojna zastała mnie w okresie dorastania. W 1939 roku miałem już jedenaście lat i chodziłem do trzeciej klasy szkoły powszechnej w rodzinnej miejscowości, w Ligocie, powiat Krotoszyn. Ligota była i jest dzisiaj dużą wsią. Wówczas była siedzibą gminy. Dzisiaj należy do gminy Raszków, powiat Ostrów Wielkopolski.
Czasów przedwojennych i wybuchu wojny nie pamiętam dokładnie. Po prostu wiele faktów zatarło się w mej pamięci. Do niemieckiej granicy od nas nie było wcale daleko, bo granica przebiegała w Zdunach, niedaleko od Krotoszyna. O wybuchu wojny ludzie na wsi mówili, my dzieciaki niewiele z tego rozumieliśmy. Pamiętam, że ojciec, będąc handlowcem, jeżdżącym po powiecie, spotykał się z ludźmi i wiele o wojnie mówił. W mej pamięci zapisał się wyraźnie wyjazd mojej rodziny z domu na wschód. Byliśmy biedną rodziną, mieszkającą z dala od wsi, ale mieliśmy dwie krowy. I one były siłą pociągową podczas ucieczki przed frontem. Nie mogę sobie przypomnieć drogi ucieczki, ale pamiętam, że jechaliśmy długo i daleko. Prawdopodobnie zatrzymaliśmy się przed Wisłą i tam dogonili nas Niemcy. Potem znów długo jechaliśmy do domu. Nasz dom – lepianka stał nienaruszony. Rozpoczęliśmy życie jak przed wojną. Trwało to niedługo, bo parę miesięcy.
Praca u niemieckich gospodarzy
Młodych zabierali do pracy w niemieckich gospodarstwach. Dla zrozumienia powiem, że we wsi, jeszcze przed wojną byli osadnicy niemieccy. Byli to gospodarze prowadzący większe gospodarstwa, a w okolicy majątki też były w rękach obcych i naszych właścicieli. W 1940 roku zaczęli wysiedlać najbogatszych gospodarzy, a na ich miejsce wprowadzać osadników ze wschodu. Myśmy mówili na nich Ukraińce. U takiego zostałem zatrudniony jako służący. W lecie pasałam krowy i konie, a zimą pomagałem w lesie rąbać drzewo na opał. Pamiętam zimę z 1940 na 41 rok. Była mroźna i śnieżna. Do lasu jeździliśmy z synem osadnika. On był ciepło ubrany w kożuchu, czapie i butach, a ja prawie na letniaka, bo tylko takie ubranie miałem. Na nogach miałem drewniaki. Z zimna biegłem za saniami, a on powoził i śmiał się ze mnie, że zamiast jechać, biegnę. Biegłem z zimna, bo nie mogłem usiedzieć na sianiach. U tych Niemców pracowałem rok. Mój starszy brat, Mietek, w tym czasie pracował w innej wsi, Koźmince. u dużego gospodarza, Niemca, osadnika z dawnych lat. Ściągnął mnie do siebie i tam byłem odpowiedzialny za krowy i konie. Krów było 10 szt i 5 koni. Pasłem i karmiłem je przez trzy lata aż do końca wojny. Niemcy, nas Polaków traktowali okrutnie. Jak pasłem krowy i one weszły w uprawę pszenicy to za niedopilnowanie ich zostałem na policji pobity i wypuszczony. Co jeszcze gorsze, kazali mi liczyć razy jakie otrzymywałem.
Zaś jesienią 1944 roku zostałem wysłany do kopania okopów. Nie pamiętam gdzie te okopy kopaliśmy. Uciekłem stamtąd i przybyłem do rodzinnej miejscowości, do domu. Stamtąd zabrali mnie żandarmi i osadzili w więzieniu w Krotoszynie. Siedziałem tam dwa miesiące. Gdy wypuścili nas to już wróciłem pociągiem do Koźminca. Jechałem pociągiem wraz z oficerami niemieckimi, którzy przemieszczali się po tym terenie. Gdy wróciłem to gospodarz już szykował wozy i konie do wyjazdu i ucieczki przed frontem. Właściciel proponował mi bym jechał z nim, ale odmówiłem, mówiąc, że będą doglądał w gospodarstwie bydła i wszystkiego. Pojechał, a z nim mój brat i drugi parobek. Tak po raz ostatni widziałem mego gospodarza. Po opuszczeniu gospodarstwa przez właściciela, ja byłym jedynym jego mieszkańcem. Po paru dniach, już wieczorem, konnym wozem przyjechali niemieccy wojskowi i zanocowali. Raniutko wyruszyli w dalszą drogę. Po ich wyjeździe zjawił się na koniu żołnierz rosyjski pytając o niemieckich żołnierzy. Powiedziałem, że wyjechali. Pojechał za nimi. Potem słyszałem serię z karabinu. Dowiedziałem się, że dopadł ich i zastrzelił razem z końmi. Nadal pilnowałem dobytku Niemca. Trwało to jeszcze jakiś czas.
Powrót do domu
Zimą ruscy zaczęli zabierać dobytek. Wpierw zabrali krowy, a potem świnie. Gospodarstwo zostało całkowicie pozbawione żywego dobytku. Wówczas wróciłem do domu rodzinnego. W Ligocie zajmowałem się różnymi pracami tak w domu jak i na wsi. Dopiero gdy ojciec zajął gospodarstwo w Szczytkowicach przenieśliśmy się tu. Ja, już będąc samodzielnym osiedliłem się w Kobylicach i tam do dzisiaj jest mój dom. Miałem gospodarstwo i równocześnie pracowałem w różnych zakładach pracy.
Aplikacja nowagazeta.pl
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Komentarze opinie