Państwo Adamczykowie są bardzo dobrze znani w swoim miejscu zamieszkania. W Żmigrodzie od 20 lat prowadzą bar. Mają dwoje dzieci, córkę i syna, którzy są już dorośli, założyli własne rodziny. Jak sami twierdzą, zawsze byli uczciwi, ciężko pracowali, starali się pomagać innym ludziom. Nigdy nie było im lekko, bo praca na swoim pociągała za sobą sporo ryzyka. Nigdy jednak nie narzekali. Kilka lat temu przeprowadzili się z domu wielorodzinnego przy ul. Szkolnej do domku, na parterze którego mieści się ich bar. Jakiś czas temu spokój rodziny został zburzony; pan Andrzej zachorował na nowotwór części przewodu pokarmowego. Jego żona Zofia sama musiała zmierzyć się z prowadzeniem interesu i wspierać męża w chorobie. Jednak rodzina nie spodziewała się, jak pomyłka sądu wpłynie na ich życie.
Jak grom z jasnego nieba
Pan Andrzej był akurat w domu, niedawno wrócił ze szpitala, miał przerwę w chemii. Przy jego chorobie bardzo ważne jest to, żeby próbował jeść. Mężczyzna może jeść tylko zmiksowane pokarmy, co i tak odbywa się w bardzo skomplikowany sposób. - Siedzieliśmy sobie w domu, akurat naszykowałam coś do jedzenia. Słyszymy dzwonek do drzwi. Otwieram, a za nimi stoi listonoszka z poleconym zaadresowanym na nasz stary adres na Szkolnej z Wydziału Spraw Rodzinnych z trzebnickiego sądu. Mąż zapytał mnie co to jest, więc dałam mu do przeczytania. Andrzej pobladł, więc wzięłam ten dokument i własnym oczom nie wierzyłam: wezwanie do osobistego stawiennictwa, a dalej czytam: zastosowanie obowiązku poddania się leczeniu odwykowemu i data stawienia się na 27 lutego. W pierwszej chwili mnie śmiech ogarnął, ale moment później aż mną zatrzęsło. Przypomniał mi się przypadek, kiedy znajoma szukała dla męża detoksu i nie mogła nigdzie znaleźć pomocy, miała straszny problem. A tutaj jedno pismo i mąż ma się stawić. To mogło znaczyć, że sprawa poszła już bardzo daleko. A przecież Andrzej nigdy nie miał problemów z alkoholem! Już 20 lat prowadzimy bar, pracujemy wśród różnych trunków, ale nigdy, na żadnym etapie życia nie nadużywaliśmy alkoholu. Czasem nawet znajomi mówili, że nas podziwiają, bo pod ręką mamy różne alkohole, a my nie wpadliśmy w pułapkę, nie pijemy. I tu nagle przychodzi takie wezwanie. I to w takich okolicznościach, kiedy mój mąż jest bardzo chory i stoi jedną nogą nad grobem. Przecież żeby zebrać o kimś informacje, to jest sporo pracy, przecież alkoholik musi być uciążliwy, trzeba zrobić wywiad wśród sąsiadów itd, a tu od razu mąż ma się stawić - mówi pani Zofia i nie może powstrzymać łez.
Nie wyjaśnimy tej pomyłki?
Małżeństwo bardzo zdenerwowało się całą sytuacją. Pan Andrzej nie mógł jeść, cały czas myślał o piśmie z sądu. Kiedy żona zawiozła go na kolejną serię chemii, lekarze powiedzieli, że pan Andrzej jest wycieńczony i kilka dni musieli się wstrzymać z leczeniem. Mąż tak strasznie to przeżywał. - Kiedy tylko otrzymaliśmy to pismo, próbowałam wyprostować całą tę pomyłkę w sądzie. Od razu tam zadzwoniłam. Pani, która odebrała telefon potraktowała mnie bardzo niesympatycznie, była wprost opryskliwa. Tłumaczyłam, że mój mąż jest chory, że właśnie szykuje się na chemię. Przez telefon usłyszałam, że skoro dostaliśmy pismo, to mąż ma się stawić. Czyli jakby przyszedł komornik do nas, bo ktoś by się pomylił, to też mielibyśmy już spakowani grzecznie na niego stać i czekać? - pyta Zofia Adamczyk. - Przecież mamy erę komputerów, już jak wtedy zadzwoniłam, to ktoś powinien sprawdzić, zastanowić się czy aby nie doszło do pomyłki, a nie iść w zaparte. Ale nie, oni poszli po najmniejszej linii oporu.Zgadzało się nazwisko, to do nas wysłali pismo. A przecież już tyle lat temu wprowadzono pesele i inne numery i informacje, dzięki którym rozróżnia się i identyfikuje ludzi. Ale w sądzie nie było rozmowy. Zresztą kobieta z którą prowadziłam dyskusję, powiedziała mi, że to już nie pierwsze pismo, które do nas wysłano, a poprzednie również były zaadresowane na nasz stary adres - relacjonuje przebieg swojej interwencji pani Zofia.
W związku z tym, że nic nie wskórała w sądzie, postanowiła zadzwonić do prokuratury: - W piśmie przeczytałam, że to skierowanie na leczenie zostało wystosowane na wniosek prokuratura. Jak zadzwoniłam do prokuratury, to tam już nikt nie chciał ze mną rozmawiać. A już jak powiedziałam, że to wezwanie męża to jakaś pomyłka, to zostałam potraktowana jak jakiś intruz - dodaje kobieta.
W sytuacji, kiedy pani Zofia nic nie załatwiła, kilka dni później do trzebnickiego sądu zadzwonił syn państwa Adamczyków. - Powiedział, że chce wyjaśnić sytuację wezwania do odbycia leczenia swojego taty, ale znowu zderzył się ze ścianą. Powiedział, że to on wyciąga rękę na zgodę, a to sąd nie chce nas słuchać i wyjaśnić sytuacji. Wtedy syn powiedział, że jeżeli tak stawiają sprawę, to on nagłośni wszystko w mediach. I nagle, po godzinie otrzymaliśmy telefon z sądu, że to CHYBA jednak jest pomyłka. Kiedy z kolei ja zadzwoniłam po jakimś czasie, to myślałam, że usłyszę, "dobrze, skoro pani twierdzi, że to jakaś pomyłka, to ja to sprawdzę", a tu nic takiego nie było. Nie usłyszeliśmy nawet słowa przepraszam, nie mówiąc już o tym, że przecież, oficjalnie nikt nas nie powiadomił o tym, czy to rzeczywiście była pomyłka i sprawa jest zamknięta - dodaje rozgoryczona kobieta.
Kilka dni później do pana Andrzeja przyszło kolejne pismo z Sądu Rejonowego w Trzebnicy. W związku z tym, że nikogo nie było w domu, listonosz awizował polecony. Niestety, tym razem, kiedy pani Zofia poszła odebrać przesyłkę, nie mogła tego zrobić. Jak wytłumaczono jej na poczcie, list polecony został wysłany na imię i nazwisko jej męża i tylko on mógł go odebrać. Na nic zdały się prośby wydania przesyłki i tłumaczenia, że pan Andrzej nie może osobiście odebrać poleconego, ponieważ jest w szpitalu.
Człowiek popełnił błąd
O wyjaśnienie sprawy i komentarz poprosiliśmy Tomasza Krawczyka, prezesa Sądu Rejonowego w Trzebnicy, z którego pan Andrzej dostał wezwanie. Ten jednak do wyjaśnienia nam sytuacji wyznaczył Zbigniewa Marca, Przewodniczącego III Wydziału Rodzinnego i Nieletnich. - Trzeba wiedzieć, że sprawy, którymi zajmuje się sąd, toczą się według ściśle określonych procedur. Rozumiem, że pani chciała wyjaśnić sprawę swojego męża, ale w różnych sprawach nie każdy ma prawo do uzyskania informacji na temat danej sprawy, natomiast każdy może udzielić informacji w danej sprawie. Dlatego też, w sytuacji kiedy pani Zofia zadzwoniła do sekretariatu i chciała uzyskać informację, nie otrzymała jej. Poza osobami, których konkretne sprawy dotyczą, o informację może ubiegać się pełnomocnik, radca prawny, adwokat, ale tylko wtedy, kiedy otrzyma pełnomocnictwo, a takiego, małżonka nie miała. Chodzi tu po prostu o dotrzymanie rygorów postępowania karnego czy cywilnego i ujawnianie danych. Zwłaszcza w sytuacji, którą pani opisuje, kiedy przychodzi ciężka choroba, należałoby się zabezpieczyć przed takimi sytuacjami i dać współmałżonkowi pełnomocnictwo - wyjaśnia sędzia Zbigniew Marzec.
- W tej konkretnej sprawie faktycznie doszło do pomyłki pracownika naszego sądu. Zaistniała sprawa leczenia pana Andrzeja Adamczyka, mieszkańca jednej z wsi w gminie Trzebnica w 2010 roku. W sprawach o leczenie odwykowe jest obowiązek ustawowy, dopuszczenia dowodu w postępowaniu, w postaci badań i opinii czy dana osoba faktycznie jest uzależniona i w jakim zakładzie powinna być leczona. Aby taka opinia została wydana, osoba musi stawić się przed sądem i musi zostać przebadana. Wtedy bada ją dwóch lekarzy i wydaje opinię, która przesyłana jest do sądu. Jeśli dana osoba nie zgłosi się na takie badania, to wtedy do działań wchodzi policja, która sprawdza, gdzie dany człowiek mieszka i doprowadza go przed sąd. W sprawie Andrzeja Adamczyka, która ciągnęła się od 2010 roku, nie można było ustalić miejsca zamieszkania. Kilkanaście nakazów zostało wysłanych na znany nam adres tego mężczyzny, ale on się przemieszczał i żadnego z pism nie odbierał. Obowiązkiem sędziego jest to, aby dbał, żeby sprawa była przeprowadzana sprawnie i w miarę szybko, a ta ciągnęła się już dwa lata. W którymś momencie dowiedzieliśmy się, że szukany przez nas pan przebywa w areszcie śledczym. W tej sytuacji sprawa byłaby dla nas prosta. Okazało się jednak, że kiedy otrzymaliśmy tę informację, to pan już z aresztu wyszedł, bo minął termin. W między czasie dowiedzieliśmy się, że osoba o takim samym imieniu i nazwisku była zameldowana kiedyś w Żmigrodzie przy ul. Szkolnej i teraz może tam być. Sędzia wyznaczył termin rozprawy na 27 lutego, a pracownik sądu, żeby jak najszybciej wysłać pismo, sporządził je 22 stycznia i wysłał. Już 28 stycznia dowiedzieliśmy się, że zaszła pomyłka i chodzi o kogoś innego. Na następny dzień, 29 stycznia sporządzono kolejne pismo, które również wysłano na adres przy ul. Szkolnej, w którym wyjaśniono, że zaszła pomyłka - wyjaśnia Zbigniew Marzec. - Pomyłka wynikała z tego, że dwóch mężczyzn, o takich samych imieninach i nazwiskach, mieszkających pod dwoma adresami, było stronami w naszym sądzie. Zaistniał zbieg okoliczności. Być może, gdyby pracownik głębiej poszukał, dokładniej wszystko sprawdził, to nie doszłoby do takiej sytuacji. Mogę tylko wyrazić ubolewanie i przeprosić za naszą pomyłkę - dodaje sędzia.
Jak się jednak okazuje, słowo przepraszam na łamach NOWej gazety, to jedyne przeprosiny, jakie otrzymali państwo Adamczykowie. Pan Andrzej czuje się bardzo źle i do tej pory nie mógł osobiście odebrać pisma z sądu, które zostało wysłane pod koniec stycznia, a pani Zofii listu nie wydano.
Aplikacja nowagazeta.pl
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Komentarze opinie