Reklama

Podleśniczy na ławie oskarżonych

07/11/2012 11:20
Poniedziałkowa rozprawa była drugą już w tej bulwersującej sprawie. Podczas pierwszej, do której doszło 21 sierpnia, do winy przyznał się paser, właściciel zakładu drzewnego w Praczach (gm. Milicz) Włodzimierz G., który wystąpił z wnioskiem o dobrowolne poddanie się karze. Sędzia Sądu Rejonowego w Miliczu Łukasz Perliński wymierzył mu karę w proponowanej przez milicką prokuraturę wysokości 5 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na 2 lata. Do winy natomiast nie przyznał się za to podleśniczy leśnictwa Ujeździec Mały w Nadleśnictwie Żmigród i jednocześnie radny Rady Powiatu Milickiego Arkadiusz K., w związku z czym konieczne było przeprowadzenie pełnego procesu i dokonanie zmiany ze względów proceduralnych sędziego. Została nim sędzia Paulina Krzemińska.

Podczas rozprawy wysłuchano świadków. Wezwano ich przed oblicze sądu aż siedmiu, przy czym - jak się okazało - kluczowe znaczenie miały zeznania byłego komendanta Straży Leśnej w Żmigrodzie, a obecnie podleśniczego leśnictwa Borek Wacława Matusiaka, nadleśniczego Nadleśnictwa Żmigród Przemysława Wrońskiego oraz kierowcy leśnej ciężarówki Ireneusza Michalaka. Rozprawa trwała 4,5 godziny, a przysłuchiwało się jej 5 dziennikarzy i trzech leśników ze żmigrodzkiego nadleśnictwa, m.in. Jakub Wencek i Marcin Broda.

 

Znamy niektóre okoliczności kradzieży


Dzięki zeznaniom kluczowych świadków poznaliśmy niektóre okoliczności kradzieży. Okazało się, że kradzieży dokonano w co najmniej dwóch turach: 18 i 25 stycznia 2012 r., co jasno wynika z opiewającej na 3 tys. zł faktury, jaką kierowca I. Michalak wystawił właścicielowi tartaku w Praczach Włodzimierzowi G. W tych dniach kierowca wykonał 6 kursów z dwóch oddziałów (terenów zrębu) leśnictwa Ujeździec: cztery z legalnym "urobkiem" i dwa nielegalne - tak przynajmniej utrzymuje skazany za paserstwo właściciel tartaku w Praczach. Fakt wycięcia większej niż planowano ilości sosen, z których uzyskiwano cenne drewno tartaczne, zauważył tuż po powrocie z urlopu w poniedziałek 6 lutego przełożony Arkadiusza K. leśniczy Dariusz Reka. Fakt ten zgłosił on natychmiast nadleśniczemu Przemysławowi Wrońskiemu, który na miejsce wezwał właściciela zakładu usług leśnych operującego pod koniec stycznia na terenie zrębu Zbigniewa Sarewicza oraz odpowiedzialnego za pracowników terenowych (leśniczych i podleśniczych) swojego zastępcę Sławomira Jaworskiego. Po odbyciu krótkiej narady udano się do komendanta powiatowego policji w Miliczu, zgłaszając fakt kradzieży. Jeszcze tego samego dnia zeznania złożyli Sarewicz i Reka.

W porozumieniu z dyrektorem regionalnym Lasów Państwowych żmigrodzki nadleśniczy powołał dwie 5-osobowe zespoły interwencyjne Straży Leśnej, które miały rozpocząć poszukiwania skradzionego drewna. Wytypowano 7 firm drzewnych, które w styczniu odbierały drewno z terenu zrębu w okolicach Gruszeczki w leśnictwie Ujeździec. Zespoły przystąpiły do pracy nazajutrz, czyli 7 lutego. Już po trzech godzinach nadleśniczy Wroński otrzymał od szefa jednego z zespołów interwencyjnych, komendanta posterunku Straży Leśnej Nadleśnictwa Legnica Andrzeja Majewskiego telefoniczną informację, że skradzione drewno znaleziono na terenie zakładu drzewnego Włodzimierza G. z Pracz. Tam zatrzymano właściciela zakładu, wstępnie go przesłuchano, uzyskując przyznanie się do kupna nielegalnego drewna od podleśniczego Arkadiusza K., a następnie przekazano funkcjonariuszom policji w Miliczu. Ci dzień później dokonali zatrzymania Arkadiusza K., którego podejrzewano o kradzież drewna będącego własnością Skarbu Państwa o wartości co najmniej 30.792 zł. Sprawa stała się głośna kilka dni później, za sprawą publikacji w lokalnej prasie. Co ważne, w pozostałych 6 tartakach i zakładach drzewnych nie ujawniono żadnego nielegalnego drewna, mimo że poszukiwania trwały jeszcze dwa dni.

 

Gdyby nie mróz sprawę by umorzono


Szalenie interesujące okazały się zeznania byłego komendanta posterunku Straży Leśnej Nadleśnictwa Żmigród Wacława Matusiaka. Stwierdził on, że ich zespół interwencyjny, w skład którego weszli oprócz niego komendant straży z Legnicy Majewski, strażnik leśny z Legnicy Lech, komendant straży z Milicza Krajka i strażnik leśny ze Żmigrodu (obecnie komendant posterunku) Bartosz Płucieniczak, na terenie posesji Włodzimierza G. stwierdzono obecność ok. 200 kubików (metrów sześciennych) drewna, przy czym ich właściciel mógł się wykazać kwitami wywozowymi (rodzaj druków ścisłego zarachowania) na 120 kubików, co oznaczało, że z nielegalnego źródła pochodzi ok. 80 kubików drewna tartacznego (z ponad 400 sztuk ponad 100-letnich drzew). Co więcej, na sztukach drewna sosnowego zachowały się numery seryjne z oznaczeniem długości i średnicy, jakości oraz klasy drewna, przy czym były one całkowicie niezgodne ze stanem rzeczywistym. Zdaniem komendanta Staży Leśnej drewno było zdrowe, świeże, nie zahubione (nie przegniłe) - jak utrzymywał oskarżony Arkadiusz K. - a oszacowana przez niego wartość drewna wynosiła 30,7 tys. zł. Po komisyjnym przeliczeniu, obfotografowaniu i wykonaniu szacunków stwierdzono, że na terenie posesji składowanych jest 82,86 m sześc. drewna sosnowego, co mniej więcej zgadzało się z wyszacowanymi na polecenie nadleśniczego stratami w obrębie zrębu w Ujeźdźcu (od 80 do 100 m sześc.). - To była zwykła, prosta kradzież. Nam właściciel tartaku mówił o dwóch nielegalnych transportach, choć nam wychodzą trzy, licząc średnio 30 kubików na jeden transport. Był strasznie zmieszany naszą wizytą, co już budziło podejrzenia, i powiedział nam, że "pokusił się" na ofertę podleśniczego Arkadiusza K. Bardzo żałował tego, co zrobił. Mieliśmy szczęście, że udało nam się trafić na poszukiwaną partię. Tak się bowiem składa, że wtedy był straszny mróz, trak nie pracował i nie przerobił drewna, dłużyzny, na której zachowały się numery, tabliczki z leśnictwa i logo nadleśnictwa. Gdyby nie mróz, niczego byśmy nie ujawnili i sprawa byłaby umorzona - wyjaśniał kulisy akcji grupy interwencyjnej. Fakt pozyskania nielegalnego drewna z oddziałów w Ujeźdźcu Małym potwierdzono również dzięki zleceniu analizy DNA z 12 sztuk dłużyzny (drzewo o długości powyżej 5 metrów) zatrzymanej na posesji w Praczach. Wykazano ponad 99-procentową zgodność ich materiału genetycznego z materiałem genetycznym pobranym na pniakach pozostałych po ścince pod Gruszeczką.

 

Linia obrony Arkadiusza K.


Podczas rozprawy Arkadiusz K. często korzystał z prawa do zadawania pytań świadkom, podobnie jak to czynił jego obrońca mec. Mariusz Warzyński. Próbował on wykazać, że wezwani na rozprawę drwale to osoby niezbyt rozgarnięte, właściciel zakładu usług leśnych to człowiek zbyt głęboko "zaglądający do kieliszka", a były komendant Straży Leśnej w Żmigrodzie to "osoba niewiarygodna" i karana wcześniej dyscyplinarnie (choć to akurat dopowiedziała prokurator Pawłowska). Próbował również zasugerować, że nadleśniczy Przemysław Wroński próbował go zwolnić z pracy z powodów politycznych, gdy pełnił on w poprzedniej kadencji funkcję wiceprzewodniczącego Rady Miejskiej w Miliczu (obecnie jest radnym powiatowym). Najważniejszym jednak twierdzeniem Arkadiusza K. było to, iż właściciel tartaku w Praczach  zgłosił mu reklamację na dostarczone drewno z powodu zbyt obfitego występowania huby i nie zdążył on zgłosić tego faktu przełożonym przed wybuchem afery. Co ważne, przeprowadził on dwa postępowania reklamacyjne na początku lutego, lecz obejmowały one zaledwie 5-6 kubików drewna zakupionego przez 2 firmy.

Wszystkie te argumenty spokojnie odpierał nadleśniczy ze Żmigrodu. Powiedział on m.in. że stwierdzono, że w styczniu 2012 r. na terenie zrębu pod Gruszeczką zaginęło ok. 101 m sześć. drewna sosnowego, co daje cztery standardowe transporty samochodowe po 30 kubików każdy. Liczbę tę oszacowano komisyjnie dokonując pomiarów drzew na zrębie do ścięcia, ilości drewna nie wywiezionego, liczby pniaków na zrębie i konfrontacji list wywozowych z ilością pozyskanego drewna. Z grubsza dane na temat ilości "zaginionego" drewna pokrywają się z ilością drewna znalezioną u pasera w Praczach.

Nadleśniczy Wroński przypomniał, że już rok temu były podejrzenia, że w podobnych okolicznościach w Ujeźdźcu zaginęło kilka kubików drewna. - Po wewnętrznym postępowaniu trudno było ustalić, kto dokonał kradzieży. Wtedy równomiernie kosztami pokrycia strat zostali ukarani leśniczy Reka i podleśniczy Arkadiusz K. Ten ostatni otrzymał także karę dyscyplinarną w postaci nagany - wyjaśnił nadleśniczy, przypominając również, że już w 1996 r. jego poprzednik odwołał Arkadiusza K. z funkcji leśniczego za fałszowanie dokumentów celem uzyskania korzyści finansowej.

Kategorycznie odpierał on twierdzenia, że możliwe było zahubienie transportu ze stycznia dostarczonego do Pracz. - Nigdy nie było reklamacji rzędu 20 kubików z jednego transportu. Po to, by uniknąć reklamacji, drewno wywozi się do kupującego nie wcześniej niż po trzech dniach od ścinki, dokonując wcześniej kontroli m.in. długości. Za ujawnienie złej jakości drewna, jakichś wad, podleśniczy nie może być karany, bo to jest sprawa natury, a nie intencji pracownika - wyjaśniał, odpierając sugestię Arkadiusza K., że za ujawnienie faktu zahubienia mogły go spotkać i spotkały represje.

Ostateczny "cios" zadał nadleśniczy Arkadiuszowi K. ujawniając, że dwa miesiące temu zgłosił się do niego Włodzimierz G., który przeprosił go za całe zdarzenie, za to, że go "podkuszono" i poprosił o umożliwienie dalszej współpracy z nadleśnictwem Żmigród. - Ani razu nie wspomniał o reklamacji drewna zgłaszanej rzekomo Arkadiuszowi K. Reklamować odbiorca może zawsze, to reguluje procedura i przepisy, nawet przy zakupach limitowanych, jak to miało w rozpatrywanym przez sąd przypadku - wyjaśnił Przemysław Wroński.

Kolejną rozprawę sędzia Krzemińska wyznaczyła na 5 grudnia. Wtedy też, na wniosek prokuratury, przesłuchani zostaną członkowie grupy interwencyjnej, która ujawniła nielegalne drewno w tartaku w Praczach.

Aplikacja nowagazeta.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo NowaGazeta.pl




Reklama
Wróć do