Reklama

Od Tarnowa do Tuchowa . . .

08/09/2012 08:14
Ostatni weekend lipca rozpoczęliśmy od przedsięwzięcia logistycznego, jakim było przeniesienie się z podkrakowskiej Rudawy do podtarnowskich Koszyc. Z racji odległości, ale bardziej bagażu zdecydowaliśmy się skorzystać z usług kolei, tym razem regionalnych. Podróż odbyła się dość sprawnie. Chwilę "grozy" przeżyliśmy tylko na stacji Kraków Płaszów, gdy do zajętego przez nas przedziału  "dla podróżnych z większym bagażem"dokwaterowała się kilkuosobowa grupa podobnych do nas cyklodesperatów. Ale udało się jakoś zmieścić, dojechać i... wysiąść.

Dworzec kolejowy w Tarnowie jest sam w sobie zabytkiem sztuki; powstał na początku XX wieku i wzorowany jest na dworcu lwowskim. Do Koszyc Małych było ok. 4 km. Stamtąd  pojechaliśmy na południe, a więc po górach - do Zakliczyna. Najpierw zajechaliśmy do pięknie odnowionego pałacu w Janowicach, w XIX wieku siedzibie Stadnickich, a dzisiaj idealnym miejscu na wesela, zjazdy rodzinne itp. imprezy (dla zainteresowanych: koszt wynajęcia całego pałacu wynosi 4 tys. zł, ale obejrzenie pięknych sal jest gratisowe). Drugim, jeszcze bardziej ekskluzywnym miejscem, do którego dotarliśmy były Lusławice. Tu jedynie przez parkan i miedzy koronami pięknego drzewostanu dostrzegliśmy  dworek Krzysztofa Pendereckiego. Za to po drugiej stronie mogliśmy podziwiać wznoszące się mury oryginalnej, współczesnej budowli - Europejskiego Centrum Muzyki. Oczywiście w tym miejscu pomyśleliśmy i porozmawialiśmy o Pawle Hendrichu - "naszym", trzebnickim kompozytorze, stypendyście słynnego mistrza.

Zwiedziliśmy też Zakliczyn - miasteczko niewielkie, ale z ładnym i sporym Rynkiem. Przejechaliśmy na drugi, lewy brzeg Dunajca  i sprawnie (bo tu gór już nie było) dotarliśmy do Wojnicza, gdzie obejrzeliśmy  kościół św. Wawrzyńca, potem  Rynek i ścieżką rowerową, więc bezpiecznie przez mosty (raz jeszcze) na Dunajcu, a potem na Białej dotarliśmy do bazy.

Podczas naszej wyprawy niewiele  czasu spędzaliśmy przed telewizorami, chociaż  rozpoczęły się już Igrzyska Olimpijskie, interesowały  nas natomiast  warunki pogodowe.  Prognoza na ostatnią lipcową niedzielę  nie była (delikatnie mówiąc) zbyt optymistyczna, dlatego zdecydowaliśmy się skoncentrować na zwiedzaniu Tarnowa i nie pożałowaliśmy!

Najpierw pojechaliśmy na Mszę św. do tarnowskiej katedry. Tu wśród renesansowych grobowców odnaleźliśmy nagrobek Barbary z Tęczyńskich Tarnowskiej, uznawany za najpiękniejszą ówczesną rzeźbę kobiety w Europie.

Z katedry krok do Muzeum Diecezjalnego, gdzie kleryk - przewodnik,  ze znawstwem  prezentował niezwykłe średniowieczne rzeźby i obrazy. Były wśród nich poruszające sceny opłakiwania ukrzyżowanego Chrystusa, a także piękne Madonny, m.in. z goździkiem i gruszką (symbol obfitości). Objeżdżając  i podziwiając piękny, odrestaurowany tarnowski Rynek (m. in. studnia złoczyńców) wstąpiliśmy do miejskiego muzeum, gdzie znajdowały się prawdziwe skarby obrazujące dzieje miasta, rządzonego kolejno przez: Tarnowskich, Ostrogskich, Zasławskich i Sanguszków.  W jednej z sal Krysia odkryła trzebnicianum - alabastrowe popiersie "naszej" królowej - Marynki Leszczyńskiej. Udało  się nam też usłyszeć  tarnowski hejnał.

Potem pojechaliśmy do Parku Strzeleckiego, gdzie zatrzymaliśmy się przed symbolicznym grobem - mauzoleum Józefa Bema. Ciało bohatera narodowego Polski i Węgier, którego pogrzeb sławił Norwid, a potem Niemen, spoczywa w ziemi tureckiej. W Tarnowie w 1929 r. wzniesiono piękny monument na wodzie, ku jego czci. Dzięki  przemiłej  tarnowiance  odbyliśmy spacer po uroczych staromiejskich uliczkach, raz jeszcze spotkaliśmy się z królem Władysławem Łokietkiem, który w 1330 r. podniósł Tarnów do rangi miasta.  Niezwykle interesujący był też stary cmentarz, z mogiłami z czasów rozbiorów i powstań narodowych. Ostatnim tarnowskim akcentem były dwa niewielkie kościółki, leżące na małopolskim szlaku drewnianych budowli.

Ponieważ niebo było dla nas łaskawe, postanowiliśmy jeszcze odwiedzić Tuchów. To było jakieś 30 kilometrów bardzo urozmaiconej drogi: kilkumetrowe, strome podjazdy, szalone zjazdy i piękny widok na Beskid Sądecki.

Decyzja była słuszna, bo z jednej strony znów "uszło nam na sucho" (choć burze krążyły wokół), a z drugiej - Tuchów naprawdę wart jest odwiedzenia. O czym następnym razem...

Aplikacja nowagazeta.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo NowaGazeta.pl




Reklama
Wróć do