Ostatni weekend lipca rozpoczęliśmy od przedsięwzięcia logistycznego, jakim było przeniesienie się z podkrakowskiej Rudawy do podtarnowskich Koszyc. Z racji odległości, ale bardziej bagażu zdecydowaliśmy się skorzystać z usług kolei, tym razem regionalnych. Podróż odbyła się dość sprawnie. Chwilę "grozy" przeżyliśmy tylko na stacji Kraków Płaszów, gdy do zajętego przez nas przedziału "dla podróżnych z większym bagażem"dokwaterowała się kilkuosobowa grupa podobnych do nas cyklodesperatów. Ale udało się jakoś zmieścić, dojechać i... wysiąść.
Dworzec kolejowy w Tarnowie jest sam w sobie zabytkiem sztuki; powstał na początku XX wieku i wzorowany jest na dworcu lwowskim. Do Koszyc Małych było ok. 4 km. Stamtąd pojechaliśmy na południe, a więc po górach - do Zakliczyna. Najpierw zajechaliśmy do pięknie odnowionego pałacu w Janowicach, w XIX wieku siedzibie Stadnickich, a dzisiaj idealnym miejscu na wesela, zjazdy rodzinne itp. imprezy (dla zainteresowanych: koszt wynajęcia całego pałacu wynosi 4 tys. zł, ale obejrzenie pięknych sal jest gratisowe). Drugim, jeszcze bardziej ekskluzywnym miejscem, do którego dotarliśmy były Lusławice. Tu jedynie przez parkan i miedzy koronami pięknego drzewostanu dostrzegliśmy dworek Krzysztofa Pendereckiego. Za to po drugiej stronie mogliśmy podziwiać wznoszące się mury oryginalnej, współczesnej budowli - Europejskiego Centrum Muzyki. Oczywiście w tym miejscu pomyśleliśmy i porozmawialiśmy o Pawle Hendrichu - "naszym", trzebnickim kompozytorze, stypendyście słynnego mistrza.
Zwiedziliśmy też Zakliczyn - miasteczko niewielkie, ale z ładnym i sporym Rynkiem. Przejechaliśmy na drugi, lewy brzeg Dunajca i sprawnie (bo tu gór już nie było) dotarliśmy do Wojnicza, gdzie obejrzeliśmy kościół św. Wawrzyńca, potem Rynek i ścieżką rowerową, więc bezpiecznie przez mosty (raz jeszcze) na Dunajcu, a potem na Białej dotarliśmy do bazy.
Podczas naszej wyprawy niewiele czasu spędzaliśmy przed telewizorami, chociaż rozpoczęły się już Igrzyska Olimpijskie, interesowały nas natomiast warunki pogodowe. Prognoza na ostatnią lipcową niedzielę nie była (delikatnie mówiąc) zbyt optymistyczna, dlatego zdecydowaliśmy się skoncentrować na zwiedzaniu Tarnowa i nie pożałowaliśmy!
Najpierw pojechaliśmy na Mszę św. do tarnowskiej katedry. Tu wśród renesansowych grobowców odnaleźliśmy nagrobek Barbary z Tęczyńskich Tarnowskiej, uznawany za najpiękniejszą ówczesną rzeźbę kobiety w Europie.
Z katedry krok do Muzeum Diecezjalnego, gdzie kleryk - przewodnik, ze znawstwem prezentował niezwykłe średniowieczne rzeźby i obrazy. Były wśród nich poruszające sceny opłakiwania ukrzyżowanego Chrystusa, a także piękne Madonny, m.in. z goździkiem i gruszką (symbol obfitości). Objeżdżając i podziwiając piękny, odrestaurowany tarnowski Rynek (m. in. studnia złoczyńców) wstąpiliśmy do miejskiego muzeum, gdzie znajdowały się prawdziwe skarby obrazujące dzieje miasta, rządzonego kolejno przez: Tarnowskich, Ostrogskich, Zasławskich i Sanguszków. W jednej z sal Krysia odkryła trzebnicianum - alabastrowe popiersie "naszej" królowej - Marynki Leszczyńskiej. Udało się nam też usłyszeć tarnowski hejnał.
Potem pojechaliśmy do Parku Strzeleckiego, gdzie zatrzymaliśmy się przed symbolicznym grobem - mauzoleum Józefa Bema. Ciało bohatera narodowego Polski i Węgier, którego pogrzeb sławił Norwid, a potem Niemen, spoczywa w ziemi tureckiej. W Tarnowie w 1929 r. wzniesiono piękny monument na wodzie, ku jego czci. Dzięki przemiłej tarnowiance odbyliśmy spacer po uroczych staromiejskich uliczkach, raz jeszcze spotkaliśmy się z królem Władysławem Łokietkiem, który w 1330 r. podniósł Tarnów do rangi miasta. Niezwykle interesujący był też stary cmentarz, z mogiłami z czasów rozbiorów i powstań narodowych. Ostatnim tarnowskim akcentem były dwa niewielkie kościółki, leżące na małopolskim szlaku drewnianych budowli.
Ponieważ niebo było dla nas łaskawe, postanowiliśmy jeszcze odwiedzić Tuchów. To było jakieś 30 kilometrów bardzo urozmaiconej drogi: kilkumetrowe, strome podjazdy, szalone zjazdy i piękny widok na Beskid Sądecki.
Decyzja była słuszna, bo z jednej strony znów "uszło nam na sucho" (choć burze krążyły wokół), a z drugiej - Tuchów naprawdę wart jest odwiedzenia. O czym następnym razem...
Aplikacja nowagazeta.pl
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Komentarze opinie