Reklama

Kotyliony, zadymy, wstyd

14/11/2011 18:55
Polacy to naród szczególnie przywiązany do swej wolności. Ostatnie wieki naszej historii obfitują w wydarzenia dramatyczne i tragiczne. Parokrotna utrata samodzielnego bytu narodowego powodowała na ogół umacnianie postaw patriotycznych i dostarczała przykładów bohaterstwa, przelewania krwi, a nawet składania życia na ołtarzu Ojczyzny. Ale wtedy, gdy wywalczona zostaje niepodległość i wolność, to zdarza się często, że nie potrafimy jej mądrze wykorzystać.

Warszawa od zawsze była dla mnie miejscem, które podziwiałem, symbolem miasta tragicznego i niezłomnego. W czarno - białym albumie o wojennych dziejach miasta było zdjęcie, którego nie zapomnę nigdy: obok zrujnowanego kościoła św. Krzyża leżał na bruku zwalony posąg Chrystusa. Potem, gdy jako mały chłopiec miałem okazję poznać stolicę w czasie letnich kolonii, utwierdziłem się w fascynacji Warszawą. Wśród wielu wspomnień wraca pamięć o spacerze na Stare Miasto, kiedy pod kolumną Zygmunta nasz wychowawca powiedział: "Tu kiedyś stał Zamek Królewski". Stałym elementem tego miasta były także setki tablic pamiątkowych na ulicach i placach, i palących się tam zniczów. To były miejsca, gdzie w czasie wojny odbywały się egzekucje mieszkańców. Pamiętam także, że szkoła na Czerniakowie, w której mieszkaliśmy nosiła ślady walk toczonych w czasie powstania. O wydarzeniach tych tragicznych dni opowiadała nam starsza już pani, także wychowawczyni, która w niedziele prowadziła chętnych, trochę nielegalnie, na Mszę świętą do kościoła.

A dziś, po raz kolejny na ulicach Warszawy toczyły się walki i to w dniu, który w założeniu powinien być radosny, bo przypada w rocznicę odzyskania niepodległości. Najpierw były przygotowania. Para prezydencka, podobnie jak przed rokiem, prezentowała, jak wykonywać biało - czerwone kotyliony, telewizja zapowiadała transmisję centralnych obchodów przy grobie Nieznanego Żołnierza.

Ale równocześnie czwartkowa prasa informowała, że na dzień 11 listopada zgłoszono w stołecznym ratuszu 23 marsze i wiece, w których na ulice wyjdzie ok. 60 tys. ludzi. Od początku wiadomo było, że wśród demonstrujących znajdą się grupy głęboko zantagonizowane. Jeden marsz miał pokazać "narodową dumę", a inny "obywatelski sprzeciw wobec poglądów antysemickich i rasistowskich". Jeszcze przed demonstracjami ich organizatorzy obrzucali się wzajemnie oskarżeniami o nietolerancję, "bojówkarstwo i dewiacje". Zapowiadano także, że organizatorów marszów, kontrmarszów, manifestacji i blokad wesprze "pomoc" z innych krajów. Ponieważ rok temu przy podobnej okazji doszło do zamieszek, policja zapowiadała, że ściągnie posiłki z okolicznych miast i na ulicach znajdzie się kilka tysięcy funkcjonariuszy. Słowem wiadomo było, że będzie gorąco.

I tak właśnie było. Do południa polityczna jedność, zgoda, harmonia i spokój, a potem rozróby zadymy i sceny kojarzące się bardziej z okupacją, czy stanem wojennym niż ze świętem niepodległości. Wieczorem prezydent Komorowski ogłosił "wstyd narodowy" i zapowiedział przygotowanie zmiany prawa. Premier zapowiedział ostre ukaranie sprawców, ale wkrótce okazało się, że to niemożliwe, bo ...sądy nie mają dowodów.

Wygląda wiec na to, że 11 Listopada przeradza się w dzień, w którym dominuje chamstwo i nienawiść, agresja i pogarda. "Patriotyzm" ujawnia się w rzucaniu kamiennymi płytami, wyzwiskach i demolowaniu miasta. Dochodzi do sytuacji, gdy niemieccy bojówkarze (nieważne, jaką wyznający ideologię) znieważają Polaków odzianych w mundury napoleońskie. Czyż to nie przeraźliwa ironia dziejów?

Czy tak być musi? Przyznaję, że z osłupieniem słuchałem wyjaśnień pani prezydent miasta, która udowadniała, że jej i jej urzędników rolą jest jedynie rejestrowanie zgłoszonych manifestacji. Na pytanie, dlaczego nie skorzystała z prawa odmowy rejestracji, skoro wiadomo było, że dojdzie do konfrontacji, oświadczyła, że nie uczyniła tego, bo już kiedyś podobną sprawę w sądzie przegrała. Tyle, że wtedy chodziło o legalizację konopi, a teraz o sprawę wręcz prestiżową, bo o obronę świątecznego charakteru Dnia Niepodległości. Myślę, że większe uznanie dałoby jej przegranie takiego procesu niż obrazy demolowanego miasta.

Można także zadać pytanie: co politycy wszelkich nacji zrobili od ubiegłego roku by naprawić nieskuteczne prawo, które nie zabezpiecza tych co żyją spokojnie przed agresją tych, którzy destrukcje i anarchię stawiają ponad wszystko. Bo wygląda na to, że tylko ci drudzy mają zapewnianą wolność słów i działań.

Narastająca agresja tłumów daje wiele do myślenia. Mecze piłkarskie przestały być widowiskami sportowymi, zachowanie dużych grup młodzieży w parkach i na ulicach budzi obawy i zagrożenia. Odnosi się wrażenie, że coraz większa część społeczeństwa staje się podatna na chwytliwe, głośno i najczęściej wulgarnie wyrażane hasła i idee. Stwierdzenie, że podobnie dzieje się w wielu innych krajach jest pocieszeniem niewielkim.

Okazuje się nagle, że nie ma żadnych autorytetów i świętości. Wszystko jest względne, wszystko można wyszydzić i opluć. W imię fałszywie pojętej wolności przestają razić malowane na murach swastyki i otwarte sprzyjanie ideologii, która za cel stawiała sobie unicestwienie narodu polskiego. Już nie tylko w filmach, ale także w ich reklamach eksponowane są sceny przemocy i wulgarne słownictwo. Słowa kiedyś nieprzyzwoite i wykropkowywane, teraz "sadzi się" w prasie i filmie "na potęgę" w pełnej okazałości. Młodzież szkolna, która kiedyś potajemnie paliła i piła, teraz robi to samo, niemal oficjalnie w centrum miasta.

Postawy pozytywne, patriotyzm, grzeczność, rozwaga, odpowiedzialność, rozsądek czy wstyd to pojęcia dziś niemodne, zapomniane i staroświeckie. Dokąd więc zmierza takie społeczeństwo? Czy grozi nam rzeczpospolita nienawiści i zadymiarstwa?

 

     

Aplikacja nowagazeta.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo NowaGazeta.pl




Reklama
Wróć do