
Niedawno w trzebnickim szpitalu miała miejsce niezbyt przyjemna sytuacja, której ofiarą został właśnie ten chłopiec. Rafał swoją pierwszą sondę w życiu miał założoną we wrocławskim szpitalu przy ul. Kamieńskiego. Następne wymieniane były już w trzebnickim szpitalu. Ostatni raz chłopiec miał wymienianą sondę 9 października na trzebnickim SOR. Po jej założeniu okazało się, że było coś nie w porządku, ponieważ przy karmieniu miał odruchy wymiotne.
- W środę przyjechała pielęgniarka, ponieważ syn jest też pod opieką hospicjum w Będkowie. Powiedziała do mnie, że jego nie można karmić, ponieważ tam się coś niedobrego dzieje. Zbadała go i powiedziała, że sonda jest w żołądku, ale podejrzewała, że została ona za głęboko włożona do żołądka lub gdzieś się zawinęła. Zadzwoniła do Będkowa, do dr Riada i powiedziała, że syna trzeba prześwietlić - opowiadała nam pani Jadwiga, mama chłopca. Tym bardziej, że Rafał dostał prawie 40 stopni gorączki, miał dreszcze.
Dr Riad skontaktował się z dr Tokarczukiem z trzebnickiego szpitala i ustalono, że mama z chłopcem przyjedzie na SOR, gdzie badanie zostanie przeprowadzone.
- Przyjechałam z synem do szpitala. Wyszła pielęgniarka i zapytała się w jakiej sprawie przyjechaliśmy. Powiedziałam, że jesteśmy umówieni z dr Tokarczukiem na badanie. Poszła więc po niego zadzwonić. W tym samym czasie wyszedł dr Domanasiewicz i także zapytał w jakiej sprawie przyjechaliśmy - powiedziała pani Jadwiga, dodając:
- Odpowiedziałam, że syn miał tutaj założoną sondę i coś się dzieje nie tak, więc dr Riad umówił mnie tutaj z lekarzem, żeby prześwietlić i zobaczyć co tam się dzieje. Doktor zapytał mnie, czy mam skierowanie. Powiedziałam, że nie, ponieważ wszystko było załatwione telefonicznie. A ja miałam się zgłosić, więc jestem. A skierowanie dr Tokarczuk wypisze mi tutaj na miejscu.
W tym momencie dr Domanasiewicz powiedział, że on o niczym nie wie. Zadał kobiecie pytanie, jak mogła przyjechać do niego na oddział nie informując go o tym. W odpowiedzi pani Jadwiga powiedziała, że w takich przypadkach nie będzie informowała o swoim przyjeździe całego szpitala. Wystarczy, że dwóch lekarzy się umówiło (dr Riad z dr Tokarczukiem) i kazali przyjechać, więc przyjechała z dzieckiem.
- Dr Domanasiewicz zaczął mówić, że tak nie może być, że ja przyjeżdżam z dzieckiem, a on o tym nic nie wie. Jak dr Riad może decydować o tym, aby kierować pacjentów na oddział. Zachowywał się tak, jakby ten oddział należał do niego. A ja tylko chciałam, aby dziecku udzielono pomocy. W tym czasie przyszedł dr Tokarczuk i dr Orzechowski, który prowadzi Rafałka. Dr Tokarczuk powiedział do dr Domanasiewicza, aby nie krzyczał, bo on o wszystkim wie. Dr Domanasiewicz powiedział wtedy: "A ty co się rządzisz na moim oddziale. Ty możesz sobie rządzić u siebie na górze". Dr Tokarczuk powiedział, że z dzieckiem coś się dzieje i trzeba to sprawdzić. A dr Domanasiewicz znowu z buzią: "Ale skierowania nie ma. Jak to można tak, żeby nikt mnie nie poinformował" i zaczął krzyczeć - opowiada matka chłopca.
W tym momencie dr Tokarczuk kazał wziąć dziecko do gabinetu zabiegowego, aby przeprowadzić badanie. Okazało się, że w żołądku jest wszystko w porządku. Ale postanowił zrobić jeszcze prześwietlenie. W tym momencie drzwi otworzył dr Domanasiewicz i znowu zaczął krzyczeć na panią Jadwigę.
- "Co pani sobie myśli. Zdjęcie kosztuje, a pani przyjeżdża sobie bez skierowania". Dr Tokarczuk powiedział do niego: "Nie krzycz, bo skierowanie już jest". Ja powiedziałam, że jeżeli panu rzeczywiście chodzi o to zdjęcie, to ja panu zapłacę, tylko proszę powiedzieć ile? A on do mnie z buzią: "Niech pani nie pyskuje. Jeśli ma pani zamiar pyskować, to proszę wyjść stąd". Ja powiedziałam, że mogę wyjść, ale tylko z dzieckiem - powiedziała pani Jadwiga.
Pomiędzy kobietą, a lekarzem doszło do niezbyt przyjemnej wymiany zdań. Ostatecznie dziecku udzielono pomocy. Po badaniu okazało się, że trzeba troszkę sondę podciągnąć. Podciągnięto ją 10 cm i wszystko wróciło do normy. Ale kobieta zniesmaczona zachowaniem dr Domanasiewicza, złożyła do dyrektora szpitala skargę na lekarza.
- Rzeczywiście otrzymałem skargę od pani Jadwigi. Zostanie ona przeze mnie rozpatrzona i ta pani otrzyma na nią odpowiedź. Dr Domanasiewicz otrzymał zaś ode mnie upomnienie - powiedział Edward Puchała, dyrektor Szpitala im. św. Jadwigi w Trzebnicy.
Zadzwoniliśmy także do dr Riada Al Zeihn, dyrektora hospicjum w Będkowie, który nie bardzo chciał wypowiadać się w tej sprawie do gazety, uzasadniając to tym, iż ostatecznie dziecku udzielono pomocy, a lekarze wyjaśnili sobie całą sytuację. Również i dr Ryszard Tokarczuk odmówił nam udzielenia wypowiedzi na temat zaistniałej sytuacji. Bardziej rozmowny okazał się dr Adam Domanasiewicz, który udzielił nam konkretnej odpowiedzi, naświetlając problem z innej strony.
- Ta pani przyszła z dzieckiem na USG, na Szpitalny Oddział Ratunkowy, twierdząc, że została umówiona na badanie przez lekarza z innego szpitala. Na oddziale SOR nie wykonuje się badań USG w trybie ambulatoryjnym pacjentom nie będącym pacjentami szpitala zwłaszcza, że ta pani nie miała przy sobie skierowania. Nie bardzo wiedziałem, o co chodzi. Poinformowała mnie, że jest umówiona z dr Tokarczukiem na to badanie, co wzbudziło moje zdziwienie i wątpliwości, bo wymieniony lekarz jest anestezjologiem i nie wykonuje badań USG oraz nie pracuje na tym oddziale. Z chaotycznych, roszczeniowych wypowiedzi tej Pani udało mi się zorientować, że chodzi o wymianę lub zmianę położenia sondy do żywienia pacjenta, do czego notabene nie używa się USG tylko RTG, na które musi być wystawione skierowanie. Zniecierpliwiony próbowałem wyjaśnić tej Pani, że jako ordynator - osoba nadzorująca pracę oddziału i odpowiedzialna za bezpieczeństwo - muszę być poinformowany o wszystkich zabiegach na nim wykonywanych. Wszelkie próby wytłumaczenia tej Pani do czego służy oddział SOR i jakie obowiązują procedury spotykały się z atakiem słownym i zarzutami o niechęć przyjęcia dziecka. Osobiście jako człowiek rozumiem tę Panią, jej determinację w opiece nad przewlekle chorym synem, ale w tej konkretnej sytuacji nie było pilnych wskazań w sensie zagrożenia życia i zdrowia kiedy nie ważne są żadne formalności. Chodziło tylko o zabieg pielęgnacyjny poprawienia ułożenia rurki, który powinien być załatwiony w poradni lub formalnie skierowany do szpitala, zwłaszcza, że wymagał wykonania procedury wykonania zdjęcia na koszt oddziału, za który odpowiadam. Nie mogę się zgodzić, aby bez mojej wiedzy na oddziale odbywały się działania medyczne zlecane "na gębę" komuś innemu - powiedział dr Adam Domanasiewicz
Doktor Domanasiewicz poinformował nas, że po krótkiej rozmowie telefonicznej ze zlecającym rzekomo usługę doktorem R. Al Zeihn okazało się, że to prawdopodobnie pielęgniarka środowiskowa opiekująca się na co dzień tym chłopcem, stwierdziła, że trzeba mu zrobić USG. Zadzwoniła więc do dr Riada Ela Zain z hospicjum w Będkowie. Później dr Riad zadzwonił do dr Ryszarda Tokarczuka z trzebnickiego szpitala i umówił panią Jadwigę z synem na USG. Nikt natomiast nie powiadomił oddziału, który tę usługę miał realizować.
- Tu nie chodzi o samo badanie USG, czy RTG, które zresztą zostało wykonane i sonda została podciągnięta, co zaznaczam w ogóle nie należało do obowiązków oddziału, tylko o to, że są pewne procedury, które nie powinny być wykonywane na moim oddziale bez mojej wiedzy, a do tego wszystkiego przez lekarza nie pracującego na tym oddziale. Ja nie jestem przeciwnikiem tej Pani ani jej dziecka. Ale to wszystko musi mieć ręce i nogi. Nie może być tak, że lekarze nie pracujący w naszym szpitalu ustnie zlecają komuś wykonanie, komuś innemu czegoś na moim oddziale, wysyłają do niego dziecko na badanie a ja o tym nic nie wiem, za ten oddział odpowiadam i muszę wiedzieć, co się na nim dzieje. Tym bardziej, że my ponieśliśmy koszty tego badania, bo NFZ nam go nie zrefunduje, więc powinno być tak, że przynajmniej będę o tym poinformowany - powiedział dr Domanasiewicz, dodając na koniec: - Poza tym, ta Pani od razu przystępowała do ataku, krzyczała na mnie i zachowywała się tak, jakby to badanie jej się należało. A nie miała na nie nawet skierowania, bo wszystko załatwiane było przez telefon z innymi osobami bez informowania o tym oddziału. Istnieje zasadnicza różnica między nieformalną przysługą, którą można wykonać, aby pomóc ciężko doświadczonej przez los kobiecie i jej synowi nawet wbrew interesowi ekonomicznemu szpitala, a siłowym zmuszaniem kogoś do działania wbrew zasadom i zdrowemu rozsądkowi, bo kto poniósłby odpowiedzialność gdyby chłopiec np. zachłysnął się. Ludzie często nie rozumieją, że my personel medyczny, ciągle stoimy na rozdrożu, pod "moralną ścianą egzekucyjną", stworzone i obowiązujące przepisy, zasady finansowania zmuszają nas do działania w określonych ramach, co rodzi w nas poczucie moralnego dyskomfortu.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie