Reklama

Przewodniczący rady oddaje dietę

28/02/2011 18:55
"Proszę mi powiedzieć, kto żyje w ubóstwie, a ja swoją dietę przeznaczę dla tego kogoś" zadeklarował przewodniczący Rady Miejskiej Obornik Śląskich podczas piątej sesji, na której radni podnieśli sobie wysokość diet. Niedługo czekał na odpowiedź. Do Biura Rady Miejskiej nadszedł list.

"W związku z pana ustnym zapewnieniem (...) uprzejmie proszę o udzielenie mi pomocy. (...) Choruję od dziesięciu miesięcy, czekam na przeszczep serca. (...) Nie mogę podjąć żadnej pracy. Ze względu na mój młody wiek nie otrzymałam renty. Mąż (...) zarabia ok. 1300 zł. (...) mam pięcioro dzieci i jest mi bardzo ciężko (...)" pisze m.in. pani Beata, mieszkanka jednej z miejscowości gminy.

Odpis listu pokazała nam koleżanka chorej, również Beata, ale mieszkająca w Obornikach Śl., która od razu powiedziała, że to ona pismo zredagowała i później osobiście zaniosła do urzędu. - Dla niej nawet wizyta u lekarza jest wyprawą, podczas której ryzykuje życiem. Ale to nie zły stan zdrowia był przyczyną, że ja napisałam to pismo. Beata nigdy nie prosiła o pomoc i tym razem wstydziłaby się - mówi p. Beata z Oborniki Śl. - Znamy się od dzieciństwa, zawsze mogłyśmy na siebie liczyć. Gdy Beatę spotkało to nieszczęście, zaczęłam zastawiać się nad tym w jaki sposób jej pomóc. Robię co mogę, przy piątce dzieci potrzebna jest stała pomoc. Teraz jednak najważniejsze jest, żeby mogła wykupywać leki, bo musi doczekać operacji. Chcemy założyć fundację, ale to trwa. Gdy "siedziałam" w Internecie i szukałam sposobu na zdobycie jakichś pieniędzy, znalazłam na stronie NOWej informację o podwyżkach diet i deklarację p. Głowaczewskiego. Pomyślałam, że skoro radni zdecydowali o zabraniu publicznych pieniędzy, choć jeszcze nic nie zrobili, można sprawdzić, czy przewodniczący dotrzyma słowa.

Jak na razie dotrzymał. Pismo zostało złożono w czwartek 17 lutego, gdy Roman Głowaczewski był za granicą. Dyżur dla mieszkańców w urzędzie miał w następną środę. Ale już w niedzielę pojawił się w domu chorej i wysłuchał jej historii.

Pani Beata i jej mąż dawali sobie radę, mimo że w domu z czwórką dzieci nigdy się nie przelewało. Formalnie niepracująca matka od wczesnej wiosny do późnej jesieni dorabiała, pracując na polach i plantacjach. Wszystko skończyło dziesięć miesięcy temu, gdy urodził się najmłodszy syn. - Już w szpitalu okazało się, że jestem poważnie chora. Po dwóch tygodniach zabrali mnie śmigłowcem do Wrocławia na Kamińskiego. Wyniki były fatalne. Okazało się, że oprócz choroby serca mam zator na płucach. Zaczęły się jazdy po szpitalach. W Zabrzu zostałam zapisana w kolejce do przeszczepu. W lecie założyli mi stymulator. Ale i tak nic robić nie mogę, nawet najmłodszego synka podnieść. Gdyby nie pomoc mamy, nie wiem co byśmy zrobili.

Ostatnie 10 miesięcy dla pani Beaty to nie tylko walka o życie i powrót do zdrowia. Martwi się też jak wykarmić i odziać piątkę dzieci. Nie tylko straciła własne dochody, ale teraz potrzebuje pieniędzy na leczenie. Leki kosztują do 200 zł miesięcznie. Do tego musi  1-2 razy w miesiącu jeździć do szpitala we Wrocławiu na konsultacje. To poważnie nadweręża budżet.  A na utrzymanie siedmioosobowej rodziny muszą wystarczyć dochody męża, 650-złotowy zasiłek rodzinny i 550 zł dodatku mieszkaniowego.

- Pan Głowaczewski nie tylko obiecał, że będzie finansował mi zakup leków, ale powiedział też, że postara się załatwić jakąś stałą pomoc: przez stowarzyszenie lub fundację - mówi p. Beata.

Roman Głowaczewski początkowo nie chciał z nami rozmawiać na temat swojej deklaracji i listu p. Beaty, ale w końcu dał się przekonać: - Oczywiście, że deklarację wypełnię i co miesiąc będę pomagał tej pani.  Ale opieki  potrzebuje cała rodzina. I to w różnej formie. Przede wszystkim dlatego, że zasługują na to. Jest to  porządna rodzina i, mimo że niezamożna, dawała sobie radę. Trzeba zbadać wszystkie możliwości, jakie dają istniejące przepisy. Rozmawiałem już z kierowniczką MGOPS-u na temat możliwości przyznania jakiegoś stałego zasiłku i zwiększenia dodatku mieszkaniowego. Troje dzieci uczęszcza do szkoły, więc można załatwić im bezpłatne obiady... Zbadam także inne możliwości finansowania takiej pomocy.

Na razie jednak interwencja przewodniczącego przyniosła niewiele: w Miejsko-Gminnym Ośrodku Pomocy Społecznej zaproponowano p. Beacie zasiłek w wysokości... 30 zł oraz refundację leków po przedstawieniu faktur z apteki. - Przecież ja nie mam pieniędzy, żeby te wszystkie leki wykupić. I tak biorę tylko te najbardziej konieczne przed operacją. Jeśli opieka ma zamiar pomagać, mogą po prostu zrealizować receptę w aptece - mówi p. Beata, krytykując także pomysł fundowania dzieciom obiadów w szkole. - One nie lubią szkolnych posiłków, a ja nie mogę ugotować  w domu tylko dla dwójki, a pozostałym dzieciom powiedzieć, że już dostały w szkole i już im się nie należy.

I ty możesz pomóc:

 Koleżanka p. Beaty i poprosiła byśmy zaapelowali o pomoc do Czytelników: może ktoś ma niepotrzebny aparat do mierzenia ciśnienia. Chora powinna to badanie robić sobie kilka razy dziennie. Niestety, nie stać ją na zakup urządzenia. - Zaczęłam zbierać pieniądze na aparat, ale co odłożę to muszę zabrać, bo brakuje na chleb, kaszkę czy pampersy... - mówi p. Beata.

Aplikacja nowagazeta.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo NowaGazeta.pl




Reklama
Wróć do