
18 stycznia 2011 r. w wieku 75 lat zmarł druh Andrzej Launer - podharcmistrz Związku Harcerstwa Polskiego, oborniczanin, społecznik, opiekun harcerzy, człowiek o wyjątkowym charakterze, dobroci serca i prawości. Były radny Urzędu Miasta i Gminy Oborniki Śląskie, wieloletni członek Rady Spółdzielni Mieszkaniowej, podoficer Wojska Polskiego w stanie spoczynku.
Uroczystości pogrzebowe odbyły się 21 stycznia na Cmentarzu Komunalnym w Obornikach Śląskich. Zmarłego pożegnali: Rodzina, przyjaciele i znajomi, przedstawiciele władz samorządowych, burmistrzowie minionych kadencji: Paweł Misiorek, Maciej Borowski i Jerzy Wiśniewski oraz kombatanci i harcerze.
Andrzej Launer urodził się w Krakowie 22 czerwca 1935 roku. Był synem Adama i Zofii. Matka była nauczycielką wychowania fizycznego, ojciec - przedwojennym harcerzem, drużynowym słynnej i istniejącej po dziś dzień "Krakowskiej Czarnej Trzynastki" - jednej z pierwszych drużyn harcerskich w Galicji. Uczestniczył w wojnie polsko-bolszewickiej.
W maju1945 roku rodzina Launerów przybyła do zrujnowanego Wrocławia i zamieszkała na Karłowicach. Ojciec pracował jako urzędnik wrocławskiego magistratu, był współzałożycielem I KS Ślęża Wrocław oraz dzielnicowego koła PCK.
Andrzej Launer z wykształcenia elektryk, były kolarz WKS Śląsk Wrocław, pilot szybowcowy, spadochroniarz, podharcmistrz ZHP, były pracownik Rozgłośni Polskiego Radia we Wrocławiu, długoletni inspektor nadzoru budowlanego Dyrekcji Miejskich Inwestycji Komunalnych oraz spółdzielni mieszkaniowej. We Wrocławiu mieszkał do 1967 roku. W tym roku, po zawarciu związku małżeńskiego z Jadwigą, nauczycielką biologii i historii w Szkole Podstawowej nr 2 w Obornikach Śląskich, zamieszkał w tym mieście. Po zakończeniu pracy zawodowej przeszedł na emeryturę. Od pięciu lat ciężko chorował. 28 kwietnia 2005 roku Rada Miejska Obornik Śląskich uhonorowała dh. Andrzeja Launera medalem "W uznaniu zasług".
Druh Andrzej jest i będzie zawsze obecny w sercach wszystkich, którzy wraz z nim wpatrywali się w płomień harcerskiego ogniska. Miałam szczęście spotkać Go na swojej harcerskiej drodze i moje serdeczne wspomnienie niechaj będzie wyrazem wielkiego szacunku dla jego osoby. Człowiek ten był dla mnie uosobieniem dobra i prawości - cnót prawdziwego harcerza.
Druh Andrzej był instruktorem Hufca ZHP w Obornikach Śląskich, komendantem Szczepu Zuchowo-Harcerskiego przy Szkole Podstawowej nr 2 w Obornikach Śląskich, drużynowym 9 drużyny "Czerwone Berety". W 1988 roku pełnił funkcję komendanta drużyn dolnośląskich w Zlocie Grunwaldzkim. W latach 1992-1994 był organizatorem obozów harcerskich w Borowym Młynie nad jeziorem Trzy Tonie w ówczesnym województwie gorzowskim, samodzielnie organizując na to środki. W okresie od 1995 do 1997 roku pełnił funkcję komendanta Hufca Oborniki Śląskie.
Mój okres współpracy z druhem Andrzejem to koniec lat osiemdziesiątych i lata dziewięćdziesiąte, kiedy nie było struktur harcerskich w Trzebnicy i wspólnie z instruktorami działającymi w Hufcu Oborniki Śląskie staraliśmy się jakoś "załatać tę lukę", organizując wspólnymi siłami obozy, zimowiska i inne formy harcerskiej działalności dla dzieci i młodzieży gmin: Trzebnica, Oborniki Śląskie, Prusice oraz Wisznia Mała. Wśród instruktorów, z którymi przyszło mi się wtedy zetknąć, oprócz druha Andzeja Launera, chcę w tym miejscu wymienić: Ryszarda Nakoniecznego - długoletniego komendanta tego hufca, śp. Juliana Czekalskiego, śp. Rafała Kowalskiego, Krystynę Szumiato, Krystynę Lewczuk, Czesławę Kobusińską, Henryka Laura, Piotra Różańskiego. Nasza wspólna harcerska służba zaowocowała organizacją szeregu wspaniałych obozów harcerskich, m.in. w Jarosławcu, Boszkowie, w Wieży k/Gryfowa Śląskiego, czy w Ściborzu nad Jeziorem Otmuchowskim. Byliśmy też organizatorami Harcerskiej Akcji Zimowej. W omawianym okresie miały miejsca zimowiska: dwukrotnie na Strażnicy Wojskowej w Jakuszycach oraz w Podgórzynie.
Zimowisko w Podgórzynie wspominam szczególnie serdecznie, gdyż druh Andrzej był jego komendantem, a ja jego zastępcą. Piękna, śnieżna, zima pozwoliła nam na urządzanie dzieciom wspaniałych harców na śniegu: podchodów, gier i zabaw, Pamiętam, jak codziennie przy śniadaniu druh Andrzej każdemu profilaktycznie "wprost do ręki" podawał rutinoscorbin i witaminy. Wszyscy czuliśmy się bezpiecznie pod jego opiekuńczymi skrzydłami. Nie mając własnych dzieci, emanował ogromnym ciepłem, którym obdarzał swoich harcerzy.
Jego szczególną troskę widać było podczas organizacji imprez, kiedy nie mieliśmy stołówki "pod nosem" i należało samemu coś ugotować dla harcerzy. Było to na organizowanych corocznie przez hufiec manewrach techniczno-obronnych na "Prerii" w Obornikach Śląskich, na biwakach, a także na organizowanym przez Druha obozie harcerskim w Borowym Młynie. Za własne pieniądze zakupił gazika, kuchnię polową i osobiście, często z własnych środków warzył dla nas ciepłą strawę. Stąd wziął się zapewne jego przydomek "Baniak", nadany przez jego harcerzy z "Czerwonych Beretów".
Druh Andrzej wspierał mnie swoją kuchnią polową w organizacji "Harcerskiego Rajdu Szlakiem Kociaka", który jak nazwa wskazuje, swój start i metę miał w 1995 roku na Winnej Górze w Trzebnicy. W tym samym roku latem byłam organizatorką dwutygodniowego obozu rowerowego "Szlakiem Pojezierza Leszczyńskiego" dla 12-osobowej grupy dzieci z Trzebnicy. Druh Andrzej, będąc wówczas komendantem hufca, bardzo się martwił o powodzenie tego szalonego przedsięwzięcia, zważywszy że opiekę nad dziećmi sprawowały trzy młode dziewczyny (Anita Mielniczuk, Alina Kaczor i ja). W planie było biwakowanie pod namiotem, a w razie załamania pogody noclegi w schroniskach PTSM. I gdy właśnie w pierwszym tygodniu naszego rajdu wciąż padał deszcz, zatrzymaliśmy się w schronisku młodzieżowym w Brennie. Druh Andrzej drżał z niepokoju. Nie było wtedy telefonów komórkowych i nie mógł się z nami tak łatwo skontaktować, gdyż stale się przemieszczaliśmy. Ja również nie pomyślałam, aby powiadomić komendanta, że wszystko jest w porządku - gotujemy sobie posiłki w szkolnej stołówce i mamy całą szkołę do własnej dyspozycji. Druh Andrzej, znając trasę naszego rajdu nie wytrzymał, wsiadł w swojego gazika i... znalazł nas w Brennie.
Szacunek, jakim darzyliśmy naszego Druha, nie wynikał jedynie z faktu, iż był starszym instruktorem. Moja osobista refleksja na ten temat dzisiaj jest taka, że wtedy, w okresie działalności harcerskiej, dało się odczuć niezwykły charakter tego człowieka, a wielu z nas starało się go naśladować. Był skupiony na realizacji swoich ideałów, to przynosiło mu radość i temu cały się poświęcał. Nigdy nie opowiadał o sobie. Często, będąc na obozach, niepokoił się tylko o "swoją Jadzię" - żonę, w której miał prawdziwego przyjaciela i sprzymierzeńca jego życiowych pasji.
Dopiero teraz, niestety już po śmierci druha Andrzeja, relacja pani Jadwigi Launer odkryła przede mną człowieka, o którym my - harcerze tak mało wiedzieliśmy, choć jego życie mogłoby być źródłem najpiękniejszej harcerskiej gawędy.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie