– Policjanci nam odpowiedzieli, że zrobili już wszystko i zamknęli sprawę. Oni już nie widzą sensu, żeby się nią zajmować – mówi p. Agnieszka Leszczyńska. – Zarzucają mi, że wszystko, co prasa pisze na ten temat, to jest moja wina, bo niepotrzebnie nagłaśniam sprawę. Do tej pory starałam się unikać spotkań z dziennikarzami, ale teraz chcę nagłośnić sprawę. Bo ja już nie wierzę w działania policji
Pani Leszczyńska rozmawiała z nami w towarzystwie jednego z pracowników agencji detektywistycznej Krzysztofa Rutkowskiego, Roberta. Jak wyjaśnili do KW Policji we Wrocławiu pojechali nie po to, żeby wypytywać o szczegóły śledztwa, Chcieli tylko dowiedzieć się, czy policjanci dotarli już do "białej postaci", nagranej na monitoringu dyskoteki, prawdopodobnie ostatniej osoby, która widziała Mateusza żywego. – Dwa tygodnie wcześniej przekazaliśmy zmontowany film z nagrania monitoringu, na którym widać "białą postać" razem z Mateuszem oraz nazwiska trzech osób i numery ich telefonów. Jak wynika z nagrań te trzy osoby kilkakrotnie owej nocy kontaktowały się z tą postacią – wyjaśnia Robert. – Oficer, prowadzący sprawę, powiedział, że nie będzie z nami na ten temat rozmawiał, bo działania policji są już zakończone.
Informacja, że policja już się nie zajmuje wyjaśnianiem przyczyn śmierci jej syna wywołała atak nerwowy u p. Agnieszki. Do jej uspokojenia trzeba było wezwać kolejnego funkcjonariusza. Efekt był jednak odwrotny, kobieta poczuła się źle i opuściła gabinet policjanta.
– Oni uważają, że to moje zachowanie, jako matki, w takiej sytuacji jest nienormalne. Twierdzą, że ja widzę to, co chcę widzieć i nie godzę się z rzeczywistością. W dodatku ten oficer zasugerował, że to dlatego, że ja jeszcze mam siłę słuchać różnych doradców. Oni są przekonani o tym, że Mateusz poszedł w to pole, że leżał tam przez te czterdzieści dni. Ten oficer sugerował, że to Mateusz nie chciał się pokazywać w domu, bo był pod wpływem czegoś. Ja mu starałam się wytłumaczyć, że między nami były zupełnie inne relacje. Gdy syn miał jakieś kłopoty, zawsze najpierw kontaktował się ze mną. Tym razem byłoby podobnie. On miał telefon, gdyby miał kłopoty z powrotem do domu, zadzwoniłby, a ja przyjechałabym po niego – mówi Agnieszka Leszczyńska.
Więcej po zalogowaniu lub w wydaniu papierowym.
[hidepost=0]
[/hidepost]
Więcej po zalogowaniu lub w wydaniu papierowym.
[hidepost=0]
Matka uważa, że pracownicy organów ścigania od początku nie są wobec niej szczerzy – albo coś ukrywają, albo nie chcą wyjaśnić tej sprawy.– Ten sam oficer jakieś dwa tygodnie po zaginięciu przyszedł z kołpakiem i lusterkiem i mówił mi, że syna potrącił jakiś samochód: "załadowali go do bagażnika i gdzieś wywieźli", twierdził. Później, w dniu znalezienia Mateusza, jeszcze na tym polu powiedział, że Mateusz nie cierpiał, położył się, zasnął i zamarzł – mówi matka. – W tym samym czasie inni policjanci ustalili, że w tym miejscu są dwa wysiedziane miejsca, jakby były dwie osoby. Policja twierdzi, że początkowo było pięć wersji śmierci Mateusza, a teraz pozostała tylko ta jedna: wyszedł w pole i zamarzł. Zaproponowałam mu, żeby przyjechał do Prusic i przeszedł w dzień tę trasę, którą rzekomo Mateusz przeszedł w nocy i pod wpływem. Przekonałby się, czy pokonanie tej drogi jest możliwe.
– Ja tę trasę przeszedłem. Tam jest tak grząsko i w dodatku do przeskoczenie są dwa rowy. Pokonanie ich jest praktycznie niemożliwe dla osoby, która jest pod wpływem alkoholu i narkotyków, a której nikt nie prowadzi. Ktoś, kto by szedł w stanie zamroczenia sam, zakopałby się po kilkunastu metrach – dodaje pracownik agencji Rutkowskiego. – W dodatku mamy zdjęcia śladów dwóch par butów osób idących w tamtym kierunku, co świadczy, że ktoś Mateusza prowadził. Policjanci uznali te ślady za nieistotne.
[/hidepost]
Więcej po zalogowaniu lub w wydaniu papierowym.
[hidepost=0]
– Wstrzymaliśmy nasze dochodzenie, żeby nie przeszkadzać w oficjalnym śledztwie i przesłuchaniu trzech wskazanych przez nas świadków. Po dwóch tygodniach oczekiwań, przy beznadziejnej bierności policji, na życzenie rodziny wznowiliśmy własne działania. Wczoraj dotarliśmy do jednej z tych trzech osób. Świadek bez żadnych problemów zgodził się na rozmowę. Wykonaliśmy we własnym zakresie wizję lokalną. Potwierdził nam, że do tej pory żaden policjant się z nim nie skontaktował, a on jest gotowy złożyć zeznania i rozmawiać – zapewnia agent Robert. – Ten przykład dowodzi, że nie ma problemu z przesłuchaniem tych osób, tylko policji się nie chce.
Zdaniem detektywów Rutkowskiego, w miejscu śmierci Mateusza była jeszcze jeszcze jedna osoba. Świadczą o tym dwa "wysiedziane" ślady w miejscu gdzie znaleziono ciało mężczyzny. – Policja twierdzi, że to Mateusz posiedział chwilę w jednym miejscu, potem przesiadł się 20 cm dalej i wysiedział drugie miejscem, a jeszcze później położył się i zasnął. Tymczasem na nagraniach z monitoringu widać, że z tamtego kierunku o godz. 3 wraca "biała postać"– mówi Robert.
[/hidepost]
Więcej po zalogowaniu lub w wydaniu papierowym.
[hidepost=0]
Po odnalezieniu ciała Mateusza, policja przesłała do p. Leszczyńskiej informację, że wszczęto śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci jej syna. – Pomyślałam wtedy, skoro prokurator wszczął śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci, to znaczy, że została ona spowodowana przez kogoś, ktoś nieumyślnie do tej śmierci się przyczynił. Tok mojego rozumowania potwierdził nasz adwokat. Poszłam więc do prokuratora i zapytałam go, czy ustalili jakąś osobę, może ktoś się sam zgłosił. A on odpowiedział mi, że nie, że mają takie paragrafy, więc tak muszą pisać. A tak naprawdę nic nie mają – dodała kobieta.
Agnieszka Leszczyńska na komendzie policji we Wrocławiu mówiła nie tylko w sprawie śmierci swojego syna. Mówiła także w imieniu trzech innych matek, których dzieci nie wróciły z dyskoteki w Prusicach. Dzisiaj domaga się nie tylko o wyjaśnienie śmierci swojego syna, ale występuje o ponowne dokładne zbadanie tamtych przypadków. Rodzice Mateusza podejrzewają zmowę milczenia wokół tych czterech śmierci. – Ja poznałam tych wszystkich ludzi. Bywałam u nich w domu. To, co ci ludzie opowiadają, to jest wstrząsające. Najbardziej przerażająca jest opowieść ojca, który widział ciało swojego syna; widział ranę, jakby od uderzenia siekierą w głowę, a oficjalna wersja prokuratury i policji jest taka, że uderzył w niego tir. Chłop potężnie zbudowany nie miał na ciele innych obrażeń tylko tę jedną radę. Jego rodzice nie mieli takiego wsparcia jak ja, więc nie walczyli, ale matka w końcu powiedziała, że to też trzeba nagłośnić – powiedziała matka Mateusza.
[/hidepost]
Więcej po zalogowaniu lub w wydaniu papierowym.
[hidepost=0]
– Dla mnie najbardziej przerażające i wyczerpujące jest to, że ja przez ten cały czas muszę walczyć. Ja nie mam czasu skupić się na tym, że straciłam dziecko, że ja cierpię, że nikt mnie w tym bólu nie wspiera, nie pomaga, nie współczuje... Że ja sama muszę dochodzić prawdy, muszę walczyć o prawdę. Walczyłam od samego początku, żeby prowadzili poszukiwania, żeby przekazywali informacje. Zawsze było to nie tak jak potrzeba – skarży się Agnieszka Leszczyńska, ale jednocześnie zapewnia, że się nie podda: – Oni myśleli, że my odpuścimy po znalezieniu Mateusza, że pogodzimy się z tą tragedią, że to była desperacja ze strony rodziców, i że nie będziemy drążyć tematu. Uważają, że ja już powinnam sobie dać spokój. Tylko że oni trafili na nie tego człowieka i nie na tą rodzinę. Oficer, z którym rozmawiałam we Wrocławiu złamał mnie; ja po tym całą noc nie spałam. Ale złamał mi tylko jednego palca, a ja mam jeszcze całą dłoń do walki. Bo to nie dotyczy ich dziecka, ich rodzin. Oni współczują, ale na odległość. Wracają do domu i mają rodziny, mają dzieci. A ja dzień zaczynam płaczem na cmentarzu i kończę na cmentarzu. I nikt tego nie rozumie, bólu matki.
–Informacja o tym, że policja nie zajmuje się tym zgonem jest nieprawdziwa – powiedział nam nadkomisarz Krzysztof Zaporowski z biura prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji. – Postępowanie związane z ustaleniem przyczyn zgonu prowadzi Prokuratura Rejonowa w Trzebnicy. Natomiast zakończyliśmy, i to jest prawdą, czynności związane z poszukiwaniem osoby zaginionej, bo znaleziono zwłoki tej osoby.
Ustaliliśmy też, że dane świadków przesłane przez ludzi Rutkowskiego do Komendy Głównej trafiły do Komendy Powiatowej Policji w Trzebnicy. – Dane tych świadków trafiły i świadkowie mają być przesłuchani – powiedział nam rzecznik trzebnickiej policji Piotr Dwojak.
[/hidepost]
Aplikacja nowagazeta.pl
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Komentarze opinie