
Przypomnijmy, że do Trzebnicy po raz pierwszy popularna ciuchcia wjechała 1 lipca 1898 r., a więc 116 lat temu. Przy tej okazji przypominamy, poświęcony trzebnickiej ciuchci, fragment wspomnień Jerzego Bogdana Kosa, założyciela i honorowego prezesa Towarzystwa Miłośników Ziemi Trzebnickiej.
Wrocławskie środowisko literackie przeżywało swoje dobre i urodzajne dni. "Czwartki Literackie" gromadziły stale liczną widownię. Spotkania najczęściej prowadził Tadeusz Lutogniewski - zawsze starannie przygotowany i nienagannie ubrany. Nowe książki przedstawiali miejscowi pisarze oraz zapraszani goście, byli wśród nich autorzy książek, które sprzedawano spod lady.
Wspólnie z Mietkiem (Mieczysław Lubicz - Miszewski - farmaceuta, poeta, autor wycinanek, współzałożyciel TMZT - przyp W.K.) często braliśmy udział w tych spotkaniach, co nie było sprawą prostą ani łatwą. Ostatni autobus odjeżdżał z Dworca Nadodrze kilka minut po dwudziestej drugiej. Często ze spotkań literackich wracaliśmy "ciuchcią", która przyjeżdżała na stację Trzebnica Zdrój około drugiej w nocy, po prawie dwugodzinnej podróży. Wczesną jesienią i wiosną takie nocne podróże były pełne uroku - najczęściej, przy dobrej pogodzie, siedzieliśmy na zadaszonych platformach, jakie znajdowały po obu stronach wagonów, z nogami wspartymi na stopniach. Pociąg toczył się powoli, mijając sady, pola i zagajniki, co pewien czas przystając w miejscach oznaczonych tablicami informacyjnymi. Niekiedy, przy dłuższym postoju, zeskakiwaliśmy ze schodków na trawiaste perony i siadaliśmy na skarpach i nasypach rowów. Parowozik pracowicie sapał, z wysiłkiem pokonywał wzniesienia i toczył się żwawo po zboczach, ku dolinom. Zgoła inna sytuacja była zimą, zwłaszcza kiedy mróz wybielił szyby, a podmuchy chłodu wdzierały się przez wszystkie szczeliny. Pośrodku niewielkiego wagonu stał piecyk z rurą sterczącą ponad dachem. Obok piecyka stała obita blachą skrzynia wypełniona węglem. Podróżni siedzący bliżej piecyka co pewien czas otwierali drzwiczki, skrobali łopatką po dnie skrzyni i wsypywali węgiel do piecyka. Do dzisiaj pamiętam pełganie ognia w popielniku, taniec świateł na ścianach i trzeszczenie pękających bryłek węgla.
Niekiedy podróż "ciuchcią" dostarczała mocniejszych wrażeń: pociąg nagle zatrzymywał się w szczerym polu zakopany w zaspie albo z łoskotem przystawał uderzając kołami w drewniane progi. Zazwyczaj po chwili rozlegało się wówczas wołanie maszynisty: Józek, obudź obywateli pasażerów, niech się łapią za łopaty! A kobiety niech herbatę nastawią!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie