Reklama

Ciuchcią w nieznane

15/07/2014 06:23

Przypomnijmy, że do Trzebnicy po raz pierwszy popularna ciuchcia wjechała 1 lipca 1898 r., a więc 116 lat temu. Przy tej okazji przypominamy, poświęcony trzebnickiej ciuchci, fragment wspomnień Jerzego Bogdana Kosa, założyciela i honorowego prezesa Towarzystwa Miłośników Ziemi Trzebnickiej.

Ciuchcia

 Wrocławskie środowisko literackie przeżywało swoje dobre i urodzajne dni. "Czwartki Literackie" gromadziły stale liczną widownię. Spotkania naj­częściej prowadził Tadeusz Lutogniewski - zawsze starannie przygotowa­ny i nienagannie ubrany. Nowe książki przedstawiali miejscowi pisarze oraz zapraszani goście, byli wśród nich autorzy książek, które sprzedawano spod lady.

Reklama

 Wspólnie z Mietkiem (Mieczysław Lubicz - Miszewski - farmaceuta, poeta, autor wycinanek, współzałożyciel TMZT - przyp W.K.)  często braliśmy udział w tych spotkaniach, co nie było sprawą prostą ani łatwą. Ostatni autobus odjeżdżał z Dworca Nadodrze kilka minut po dwudziestej drugiej. Często ze spotkań literackich wraca­liśmy "ciuchcią", która przyjeżdżała na stację Trzebnica Zdrój około drugiej w nocy, po prawie dwugodzinnej podróży. Wczesną jesienią i wiosną takie nocne podróże były pełne uroku - najczęściej, przy dobrej pogodzie, sie­dzieliśmy na zadaszonych platformach, jakie znajdowały po obu stronach wagonów, z nogami wspartymi na stopniach. Pociąg toczył się powoli, mijając sady, pola i zagajniki, co pewien czas przystając w miejscach ozna­czonych tablicami informacyjnymi. Niekiedy, przy dłuższym postoju, ze­skakiwaliśmy ze schodków na trawiaste perony i siadaliśmy na skarpach i nasypach rowów. Parowozik pracowicie sapał, z wysiłkiem pokonywał wzniesienia i toczył się żwawo po zboczach, ku dolinom. Zgoła inna sytu­acja była zimą, zwłaszcza kiedy mróz wybielił szyby, a podmuchy chłodu wdzierały się przez wszystkie szczeliny. Pośrodku niewielkiego wagonu stał piecyk z rurą sterczącą ponad dachem. Obok piecyka stała obita blachą skrzynia wypełniona węglem. Podróżni siedzący bliżej piecyka co pewien czas otwierali drzwiczki, skrobali łopatką po dnie skrzyni i wsypywali wę­giel do piecyka. Do dzisiaj pamiętam pełganie ognia w popielniku, taniec świateł na ścianach i trzeszczenie pękających bryłek węgla.

 Niekiedy podróż "ciuchcią" dostarczała mocniejszych wrażeń: pociąg nagle zatrzymywał się w szczerym polu zakopany w zaspie albo z łoskotem przystawał uderzając kołami w drewniane progi. Zazwyczaj po chwili roz­legało się wówczas wołanie maszynisty: Józek, obudź obywateli pasażerów, niech się łapią za łopaty! A kobiety niech herbatę nastawią!

Aplikacja nowagazeta.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo NowaGazeta.pl




Reklama