
Sprawa dotyczy przejazdu pociągiem 2010 roku. Konduktor nie uznał ważności posiadanego przez trzebniczanina biletu. Klient kolei odwołał się, ale protest także nie został uwzględniony. Sprawa trafiła do sądu; najpierw elektronicznego w Lublinie, a 12 marca odbyła się rozprawa przed Sądem Rejonowym w Trzebnicy. W ubiegłym tygodniu miał zostać ogłoszony wyrok. Nie został Z powodu nie dostarczenia przez skarżącą spółkę regulaminu przewozowego, jaki obowiązywał wówczas, sąd wznowił proces
Wszystko zaczęło się w listopadzie 2010 r., gdy pan Piotr, tak na imię ma nasz Czytelnik, wybierał się wkoleją na tragi do Poznania. Skorzystał z reklamowanej już wtedy oferty Przewozów Regionalnych tzw. REGIOkarnetu. Bilet umożliwia wielokrotną liczbę przejazdów w trzech dowolnie wybranych kierunkach, w ciągu dwóch miesięcy od zakupu. Wystarczy go w dniu podróży aktywować w kasie na dworcu lub u konduktora w pociągu.
Pan Piotr miał taki bilet, ale nie zdążył go podbić na dworcu we Wrocławiu. Nie udało się też w pociągu, bo konduktor – choć nagabywany – nie miał czasu na podbijanie biletów. Dopiero za Lesznem, gdy zmieniła się obsługa pociągu, kolejarz z Wielkopolski sprawdził bilet trzebniczanina. Jednak, kiedy usłyszał, że ten jedzie od Wrocławia, stwierdził, że pasażer podróżuje na gapę i wypisał karę za jazdę bez biletu. Pan Piotr jej jednak nie przyjął i odwołał się do dyrekcji Przewozów Regionalnych. Po bezskutecznej wymianie pism między pechowym pasażerem a dyrekcją PR, ta ostatnia złożyła pozew do e-sądu w Lublinie. Trzebniczanin nie zgodził się na rozstrzyganie sprawy w ten sposób i trafiła ona do Wydziału Cywilnego w Sądzie Rejonowym w Trzebnicy. Na rozprawie nie było jednak żadnego przedstawiciela powoda, czyli Przewozów Regionalnych. Z korespondencji między pasażerem a kierownictwem firmy wynika, że przewoźnik potraktował klienta jak pasażera "na gapę". Natomiast p. Piotr utrzymuje, że za bilet zapłacił i aktywował go w dniu, w którym odbywał podróż, więc dopełnił wszelkich formalności.
Pozwany trzebniczanin podtrzymał swoje stanowisko przed sądem. Wyjaśnił, że jeszcze w przeddzień wyjazdu chciał aktywować bilet w kasie na stacji Wrocław Główny. Jednak z powodu remontu dworca w nielicznych czynnych kasach były bardzo duże kolejki, a ogłoszenia na plakatach zachęcały, żeby tego typu sprawy załatwiać w pociągach. Dodał, że posiadany przez niego REGIOkarnet był biletem sieciowym, ważnym we wszystkich pociągach Regio w dniu aktywacji.
Pan Piotr zdecydował, że bilet podbije w pociągu. Ten sposób aktywacji, jak podkreślił, już stosował. Wsiadł więc do pierwszego wagonu trójczłonu i ponieważ nie zauważył w pobliżu konduktora, usiadł na wolnym miejscu. – Gdy po jakiejś półgodzinie przyszedł konduktor, zapytał, kto nie ma biletu. Pokazałem mu, że ja mam do podbicia, a on tylko machnął ręką i przeszedł dalej – powiedział pozwany przed sądem. Dodał, że gdy po jakimś czasie konduktor wracał sytuacja się powtórzyła.
W okolicach Kościana przyszedł inny konduktor. Ten już jednak sprawdził bilet i spytał skąd trzebniczanin jedzie. Gdy się dowiedział, że od Wrocławia, nie uwierzył, że podróżny próbował go aktywować. – Wtedy podałem kilka miejscowości z trasy, bo przecież to wszystko jedno, gdzie wsiadłem do pociągu, bo aktywowany bilet byłby ważny do końca dnia na każdej trasie – powiedział p. Piotr. – Wtedy konduktor wypisał mandat, którego nie przyjąłem. W Poznaniu poszedłem do kasy i aktywowałem bilet. Po pierwsze dlatego, iż uważałem, że mogę jeszcze uregulować sprawę tego przejazdu i podczas reklamacji będzie to dowód, że chciałem go aktywować. Po drugie, był on ważny do końca dnia, a ja zamierzałem za parę godzin wrócić do Wrocławia – powiedział trzebniczanin.
Napisał reklamację do dyrekcji Przewozów Regionalnych. – Odpowiedziano mi, że konduktor tego pociągu, który jechał od Wrocławia, stwierdził, że żaden pasażer nie zgłaszał mu, że nie ma biletu. Mojej reklamacji nie uznano – zeznał przed sądem.
Kolejna rozprawa wyznaczona została na maj
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie