List zajmuje pokaźną teczkę, gdyż zawiera aż 26 załączników w postaci nieraz wielostronicowych dokumentów. Zebrano w nim zarzuty związane z roszczeniami wypłaty przez powiat firmie Toya wielomilionowego odszkodowania, ale nie tylko. Sygnatariusz listu zarzuca też staroście, że nie informuje należycie Rady Powiatu i społeczności lokalnej, a jednocześnie stwierdza, że to z inicjatywy starostwa dyskusja nad sporem Toya – starostwo przeniosła się na grunt medialny, postanowiliśmy przedstawić najważniejsze zarzutów zawartych w Liście poprosić starostę – zanim uczynią to radni – żeby się z nich wytłumaczył.
Jak czytamy w liście, podstawą sporu jest "nabycie przez starostwo od Toya SA działki gruntu w wyniku podziału administracyjnego (pozytywnie opiniowanego przez starostwo) na mocy decyzji administracyjnej z 2007".
"Zaniechanie ujawnienia przez starostwo faktu nabycia własności we właściwej księdze wieczystej, spowodowało szereg komplikacji i niedomówień w powyższym zakresie, ale przede wszystkim spowodowało także naruszenie obowiązku starostwa wypłaty poprzedniemu właścicielowi przewidzianego w przepisach prawa odszkodowania. Ostatecznie kwota za nieruchomość została zapłacona po ponad 5 latach od nabycia, pomimo że prawo nakazuje dokonać tego bezzwłocznie.
– Ta sprawa już jest wyjaśniona – stwierdza Robert Adach. - Starostwo nie zaniechało ujawnienia. Zgodnie z wyrokiem Samorządowego Kolegium Odwoławczego w analogicznej sprawie dotyczącej dalszej części tego rowu, zostaliśmy nieskutecznie powiadomieni, czyli starostwo nie zostało powiadomione, o podziale działki. Wyrok w sprawie następnej części rowu uchylający w całości decyzję wójta wykazał, że mieliśmy rację w tym sporze. Decyzję, czy zwrócimy się uchylenie decyzji w sprawie poprzedniej części podejmiemy po konsultacji z prawnikami. Istotne jest, że nie mają racji panowie z Toya, iż powiadomienie Zarządu Dróg Powiatowych o decyzji wójta jest równoznaczne z powiadomieniem starostwa. Nie. Zgodnie z tym wyrokiem o decyzjach podziałowych mają być powiadamiane strony, czyli zarząd powiatu. Drugim argumentem na naszą obronę jest fakt, że w wyniku tej decyzji wójta Wiszni Małej powstała działka obciążona hipoteką firmy Toya. Hipotekę udało się zdjąć z tej działki niedawno, bo przed ok. ośmiu miesiącami – wyjaśnił starosta.– Zasada jest taka, co zresztą zostało ostatnio potwierdzone w związku z wywłaszczeniami pod budowę trasy s-5: płaci się za urządzenia wybudowane przed dniem wywłaszczenia. Tymczasem firma Toya zdecydowała się na inwestycję wiedząc, że rów stał się własnością starostwa, bo to na ich wniosek została wydana podziałowa decyzja wójta. Spółka podjęła więc decyzję o inwestycji - dodał.
– Zawsze między wydaniem decyzji, a ujawnieniem tego w księgach wieczystych jest przerwa czasowa, potrzebna do wykonania różnych czynności z tym związanych. My np. potrzebowaliśmy ośmiu miesięcy na proces negocjacji z bankiem o usunięcie zapisu hipoteki z tej działki. Gdybyśmy dokonali ujawnienia wcześniej, przejęlibyśmy rów z olbrzymim kredytem firmy Toya. Mało tego, decyzję o zdjęciu hipotek bank przesłał nie do starostwa, a do firmy Toya, a oni przez kolejne kilka miesięcy nam jej nie przekazali, jakby nie chcieli, żebyśmy się ujawnili - stwierdził Robert Adach.
W liście czytamy dalej, że: "Dodatkowo w toku ustalenia tego odszkodowania nastąpił spór co do jego zakresu, gdyż starostwo przejęło ostatecznie nieruchomość z realizowaną inwestycją w postaci rowu melioracyjnego (której potrzeba realizacji była przedmiotem uzgodnień właściwych służb starostwa), za który odszkodowania nie zapłaciła, pomimo że stan majątku starostwa wzrósł (kwota tego odszkodowania szacowana jest na ok. 2 mln zł)". "Znamienne jest także to, że do ustalenia odszkodowania pomiędzy zainteresowanymi stronami nie doszło w trybie przewidzianym przepisami prawa.
– Firma twierdzi, że nie prowadziliśmy negocjacji, negocjacje były prowadzone, a na koniec Toya przysłała wezwanie, żądające wypłacenia odszkodowania. To prawda, że nie chcieli podpisać protokołu końcowego, a to dlatego, że my nie chcieliśmy przejąć kolektora, który zresztą nie był wtedy gotowy i do dziś nie ma odpowiednich odbiorów. Wrocławski nadzór budowlany prowadzi dochodzenie nad legalnością budowy tego kolektora. Są trzy tezy, które trzeba wyjaśnić: czy kolektor jest legalny, czy decyzje: podziałowa i pozwolenie na budowę nie zostały wydane z rażącym naruszeniem prawa oraz komu służy ten kolektor, kto ma realne korzyści wynikające z tej inwestycji - powiedział nam szef samorządu powiatowego. – W operacie wodnoprawnym jest takie zdanie, z którego wynika, że jeślibyśmy chcieli się włączyć z wodami opadowymi z drogi powiatowej, to należy zastanowić się nad wybudowaniem nowego kolektora. Oznacza to, że w tym, który jest już nie ma miejsca na wody opadowe z drogi. Z ekspertyzy profesora Wysokowskiego, którą zleciliśmy, wynika, że ten kolektor zaszkodził drodze powiatowej, bo doprowadził do gorszego odwodnienia. Ekspertyza ta oraz kontrola nadzoru budowlanego stwierdziła też, że do kolektora, niezgodnie z dokumentacją, wprowadzone są dreny z kierunku pola golfowego.
"Jednocześnie od jesieni 2012 roku starostwo podjęło szereg działań, zmierzających do zakwestionowania legalności ww. inwestycji budowy rowu melioracyjnego (pomimo że samo wydało pozwolenie na jego budowę, uprzednio – jak mniemamy – kontrolując wszystkie właściwe w tym zakresie dokumenty i nie mając w tym zakresie wątpliwości). Skala podjętych działań stanowi nie tylko zaangażowanie środków publicznych (zlecane opinie "ekspertów", angażowanie pracowników starostwa w czynności kontrolne prowadzone z inicjatywy starostwa przez właściwe organy i w konsekwencji zapłata za powyższe), ale także oceniana jest przez nas jako wręcz szykanowanie i utrudnianie działalności gospodarczej. W zasadzie od jesieni 2012 roku Toya SA i Toya Development sp. z o.o. sp. k. zaangażowane są w postępowania kontrolne na taką skalę, na jaką chyba nie jest angażowany żaden przedsiębiorca powiatu trzebnickiego".
– Oczywiście że powiat trzebnicki i urzędnicy powiatu trzebnickiego broniąc interesu publicznego uruchomili szereg działań administracyjnych, zmierzających do tego, żeby udowodnić, że wypłata odszkodowania za wybudowany kolektor niekoniecznie firmie Toya się należy. Zarzut w stosunku do urzędników, że nie chcą zapłacić od niego ponad 2 do 6 mln zł, bo roszczenia prezesa Toy rosną, to jest zachowanie skandaliczne. Nie można pozwolić, by jacykolwiek przedsiębiorcy próbowali uzyskać korzyść finansową od podatników i jeszcze mieli pretensje do przedstawiciela podatników, że broni ich interesów. Nie jest to nasza zła wola, ale obowiązek – powiedział nam Robert Adach.
Autorzy listu wyliczają też postępowania: administracyjne, policyjne i prokuratorskie jakie obecnie są prowadzone w bliższym lub dalszym związku z tą sprawą. Nie wyliczaliśmy ich, ani nie prosiliśmy o komentarz starosty w sprawie tych zapisów, bo – naszym zdaniem – spór między Toyą a starostwem o odszkodowanie jest sporem cywilnym i swoje rozwiązanie pewnie znajdzie przed sądem cywilnym, natomiast tworzenie sztucznie wrażenia, że jest to "wojna na haki" i gnębienie przeciwnika kontrolami takiemu rozwiązaniu nie służy.
Aplikacja nowagazeta.pl
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Komentarze opinie