W świetlicy wiejskiej zebrało się 47 mieszkańców. Sołtyska Morzęcina Wielkiego Renata Kusztelak dodała, że uprawnionych jest ok. 240 osób.
Zanim doszło do referendum, państwo Ciechanowiczowie, mieszkańcy sąsiadującego z gospodarstwem domu, odczytali telefonogram, jaki ks. Stanisław Orzechowski przesłał dla mieszkańców wsi: ksiądz stwierdził, że ubolewa nad tym, co się stało i modli się za skrzywdzoną dziewczynkę. Usprawiedliwił się, że nie może być teraz w Morzęcinie z powodu nawrotu cukrzycy oraz ataku serca. Wyjaśnił także, że dom i gospodarstwo należą do Stowarzyszenia Przyjaciół Duszpasterstwa Akademickiego "Wawrzyny", i że to na prośbę księdza stowarzyszenie pozwoliło na kierowanie tam ludzi bezdomnych, z problemami. "Chciałem, żeby przez pracę ze zwierzętami zapracowali na siebie i wyszli na ludzi", przekazał ksiądz. Przypomniał też, że w tej zagrodzie odbywały się rekolekcje akademickie oraz nauki przedmałżeńskie. Stwierdził, że chce tę działalność kontynuować. Ksiądz przyznał także, że kradzieży, które się często zdarzały w okolicy gospodarstwa dokonywali zatrudnieni tam pracownicy. Ubolewał, że nie było jego zdecydowanej reakcji na te reakcje, ale stwierdził, że sami pokrzywdzeni również nie przychodzili na skargę.
Sołtyska Renata Kusztelak wyjaśniła, że głosowanie ma charakter nieformalny i wynik o niczym nie będzie przesądzał. Wyjaśniła także, że głosujący będzie miał do wyboru jedną z trzech wersji stanowiska: jestem za likwidacją, jestem za pozostawieniem, nie mam zdania w sprawie.
Kilka osób zaproponowało modyfikację kart i wprowadzenie opcji: jestem za likwidacją gospodarstwa oraz jestem za likwidacją całego ośrodka. Większość jednak orzekła, że takie rozgraniczenie jest niepotrzebne.
Wynik głosowania był druzgocący; 37 osób opowiedziało się za likwidacją, 8 było przeciwnych, a dwie nie miały na ten temat wyrobionego zdania.
- Jest to państwa forma wypowiedzi, tajna, którą będę starała się przekazać księdzu Orzechowskiemu, jak tylko zdrowie mu pozwoli na spotkanie ze mną oraz stowarzyszeniu - powiedziała sołtyska Renata Kusztelak. Przypomniała także, że to głosowanie nie ma żadnej mocy prawnej i służyło tylko poznaniu stanowiska mieszkańców wsi.
Po głosowaniu, niewiele osób zgodziło się skomentować swój wybór. - Jestem za likwidacją tego gospodarstwa niemal od początku, ze względu na uciążliwości jakie stwarzało. W dodatku mieszkamy w niewielkiej odległości, a nawet nie zostaliśmy poinformowani o działalności i o tym jacy ludzie będą tam mieszkać - powiedziała jedna z obecnych pań. - To co się stało, oznacza, że nie można ufać ludziom z brudną przeszłością. Według mnie okazano im za duże zaufanie, bo na ogół księdza tam nie było, byli bez dozoru. W dodatku kradzieże były akceptowane przez księdza, bo wiedział, że on jest okradany i okradani są inni.
Ludzie opowiadali, że w ośrodku zrobiła się "normalna melina"; mieszający tam ludzie kradli żeby pić, a pijani byli postrachem sąsiadów.
- To ksiądz obiecał sołtysce, że się będzie liczył z naszym zdaniem. Przecież powiedział, że jeśli większość będzie chciała likwidacji, to on zlikwiduje wszystko - dodała inna osoba.
Jedyną osobą, która przyznała się, że głosowała za pozostawieniem ośrodka była licealistka: - Znam księdza osobiście. Moja nauczycielka z liceum prowadzi tu nauki przedmałżeńskie. Głosowałam za pozostawieniem tych rekolekcji . Znam wiele osób, które tu przyjeżdżały, także na wykopki i bardzo mile te pobyty wspominają. Głosowałam "za", żeby zachować tę działalność, ale nie po to, żeby sprowadzać tu kryminalistów.
Gwałciciel stanie przed sądem
27-letni Mirosław S., który 29 sierpnia brutalnie pobił i zgwałcił dziesięciolatkę był ścigany listem gończym. Został złapany trzeciego dnia pod Lubaniem. W ubiegłym tygodniu przewieziono go do Trzebnicy. Podczas przesłuchania przyznał się do zarzucanego mu czynu i złożył wyjaśnienia. Prokuratura nie ujawnia jednak ich treści. Jak się dowiedzieliśmy postawiono mu zarzut gwałtu ze szczególnym okrucieństwem. Grozi za to kara od pięciu lat więzienia. Kodeks za tę zbrodnię nie podaje górnej granicy kary. Oznacza to, że - teoretycznie - może dostać 25 lat, a nawet dożywocie.
Trzebnicki sąd zastosował wobec niego środek zapobiegawczy w postaci trzymiesięcznego aresztu.
Przypomnijmy, Mirosław S. spędził siedem lat w więzieniu, za kradzieże i rozbój, a także za znęcanie się nad matką. W więzieniu przeszedł resocjalizację, zdobył zawód malarza, uczestniczył także w zajęciach z zakresu aktywizacji zawodowej. Za dobre zachowanie został warunkowo zwolniony 1,5 roku przed upływem kary.Trafił do Morzęcina Wielkiego, gdzie pracował w gospodarstwie należącym do duszpasterstwa.
Sołtyska Morzęcina Wielkiego Renata Kusztelak powiedziała, że na leczenie poszkodowanej dziewczynki przeprowadzono kwesty w Morzęcinie, Siemianicach i w Pęgowie.
Aplikacja nowagazeta.pl
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Komentarze opinie