Reklama

Na krakowskim Rynku...

21/08/2012 04:55
Z naszej bazy w Rudawie do Krakowa jest 19 kilometrów, ale zrezygnowaliśmy z naszpikowanej potężnymi tirami szosy katowickiej i pojechaliśmy drogą dłuższą, ale za to bezpieczniejszą. Była bardzo malownicza, ale też niełatwa, bo "wczorajsze góry" powtórzyły się, a współczynnik stromości podjazdów był chwilami nawet nieco większy.

Wyjechaliśmy w lekkiej mgiełce, ale rychło okazało się, że trzyma się ona jedynie zalesionych wierzchołków podkrakowskich górek. Do stołecznego miasta wjechaliśmy od strony Bielan - ulicą księcia Józefa Poniatowskiego. Pierwsza naszą turystyczną "zdobyczą" był ogólnie znany Kopiec Kościuszki (nie ostatni w tej wyprawie). Podjazd na kopiec, a właściwie pod jego podnóże był prawdziwą próbą sił i charakterów nas i naszych maszyn, próbą, co z dumą oznajmić możemy, zwycięską .

Po obejrzeniu (już bez pojazdów) kopca, zjechaliśmy do centrum miasta. Wkrótce zaznaliśmy przyjemności pedałowania po starych, pięknych Plantach. Okazało się też, że większość staromiejskich uliczek jest dla rowerzystów dostępna, nawet gdy poruszają się przeciwnie do obowiązującego kierunku ruchu drogowego. Poza tym było dużo, dobrze oznakowanych i utrzymanych, tzn. gładkich i równych, dróg dla cyklistów. Wyrazy uznania dla władz Krakowa.

Wstąpiliśmy do średniowiecznego kościoła franciszkanów, wzbogaconego o wspaniałe witraże  Stanisława Wyspiańskiego, a potem zatrzymaliśmy się na Franciszkańskiej, koło pałacu biskupiego, by spojrzeć na słynne okienko i pomyśleć o Tym, który z Krakowa "poszedł" do Stolicy Piotrowej, a potem, gdy wracał, to w tym właśnie miejscu rozmawiał z młodzieżą, często do późnych, nocnych godzin.

Ponieważ nadeszła pora, gdy nasze, trochę już utrudzone i wygłodzone ciała zaczęły się upominać o swoje prawa, posililiśmy się najpierw smacznym  preclem, a potem za radą sprzedawczyni owych precli dotarliśmy do niewielkiego i dość zatłoczonego lokaliku Koko, zdaje się, że przy ulicy Gołębiej. Cudem jakimś znaleźliśmy tam miejsca "w podworcu" i  posmakowaliśmy krakowskiego jadła.

Na staromiejskim Rynku (podobno najbardziej zatłoczony w Europie) był ogromny ruch i gwar, ale to nie było ważne, bo rzeczą absolutnie bezcenną była możliwość  okrążenia na rowerze tego najważniejszego w Polsce placu, podziwiania  Sukiennic, kościołów; Mariackiego i św. Wojciecha,  pomnika Adama Mickiewicza i ratuszowej wieży, i wysłuchania mariackiego hejnału.

Tu gdzie najmocniej bije serce naszego narodu, chociaż mieszają się rozmowy prowadzone we wszystkich językach świata, spędziliśmy nieco czasu. I zdarzyło się tu coś jeszcze, bardzo niezwykłego. Oto, gdy usiłowałem utrwalić aparatem fotograficznym niektóre szczegóły rynkowych kamieniczek, nagle od strony ulicy Floriańskiej począł się rwetes i harmider, potem szum, następnie ryk silników i na średniowieczny Rynek wjechali oni - wspaniali chłopcy i dziewczyny też, na swych lśniących maszynach. Było ich niezmiernie wielu, może setka, a może jeszcze więcej. A ja tam byłem, dosłownie w samym środku tego porywającego widowiska. Ogarnęło mnie szaleństwo, raz za razem cykałem fotki, starając się uwiecznić to wszystko. A oni jechali uśmiechnięci, dzieląc się radością z  zachwyconymi widzami; zdaje się, że nawet wieszcz Adam wypogodził swe oblicze i wypowiedział słynne "Kochajmy się"...

Gdy odjechały motocykle, wsiedliśmy na swoje dwukołowce i dokonaliśmy objazdu miejsc ważnych i uroczych. Byliśmy w najpiękniejszej dla mnie krakowskiej świątyni - barokowym kościele św. Anny (a było to właśnie 26 lipca, w jej święto), pojechaliśmy Plantami obok Collegium Novum i pomnika Kopernika, pod sędziwe mury wawelskiego zamczyska, spojrzeliśmy na Wisłę, co Kraków "wstęgą opasała", a potem traktem królewskim - ulicą Grodzką, nawiedziliśmy jeszcze dwa niezwykłe kościoły: romański św. Andrzeja z potężną wieżą (we wnętrzu pięknie brzmiały śpiewy sióstr klarysek) i pierwszą barokową świątynię w Polsce - monumentalny kościół św. Piotra i Pawła, w którego podziemiach spoczywa wielki patriota i kaznodzieja ks. Piotr Skarga. Potem jeszcze (z rowerowego siodełka) obejrzeliśmy Muzeum Czartoryskich, Bramę Floriańską i Barbakan.

Sympatycznym przerywnikiem w naszej krajoznawczej przejażdżce po starym Krakowie był postój na ul. Szewskiej 24. Mieści się tam niezwykła kawiarnia "U Zalipianek", z  wnętrzem pięknie ubarwionym kwiecistymi motywami. Zatrzymaliśmy się tam ( "prawdziwe" Zalipie - najbardziej kolorową polską wieś - odwiedziliśmy później), racząc się zalipiańskim ciastem, zalipiańską herbatą z miodem, a towarzyszyła nam... krakowska kapela, co prawda tylko dwuosobowa (akordeon i bęben), ale autentyczna. Włączyliśmy się ochoczo w minikoncert i wspólnie odśpiewaliśmy, m.in.  "Jak długo na Wawelu...", "Płynie Wisła płynie...", czy "Głęboką studzienkę". To było sympatyczne przeżycie.

Zrobiło się późno i choć mieliśmy szczery zamiar wrócić do Rudawy na rowerach, zanim wydostaliśmy się z centrum miasta, niebo zrobiło się ciemne i chmurzaste, więc zmieniliśmy plany. Popędziliśmy slalomem między wciąż czarniejszymi chmurami i wylądowaliśmy na pięknie odnowionym krakowskim dworcu kolejowym. W świetle błyskawic wsiedliśmy do pociągu, który szybko dowiózł nas na miejsce noclegu. A w Rudawie nie padało i tak "uszło nam na sucho".

 

 

 

Aplikacja nowagazeta.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo NowaGazeta.pl




Reklama
Wróć do