Reklama

Zostanę bez dachu nad głową

10/07/2012 08:32
Jerzy Sikorowski wprowadził się wraz z żoną Marią do domu w Strzeszowie w 1985 roku. Jego małżonka była pracownicą Spółdzielni Rolniczo-Handlowej Samopomoc Chłopska i lokum, w którym małżeństwo razem zamieszkiwało, dostała od pracodawcy jako swoje służbowe.

 

To był lokal służbowy


 

Przez lata państwo Sikorowscy mieszkali w lokalu nad sklepem. - Czuliśmy, że jest to nasz dom. Staraliśmy się o niego troszczyć. Do naszego 47-metrowego mieszkania przynależała również 50-metrowa działka, którą wspólnie z żoną zagospodarowaliśmy, posadziliśmy drzewa i inne rośliny. To, że ten dom jest pomalowany to tylko i wyłącznie zasługa moja i kolegi, z którym razem odmalowaliśmy cały budynek. W tym samym budynku mieszkały jeszcze inne rodziny, ale jedna pani zmarła,  jedni sąsiedzi przeprowadzili się do Bogatyni, a kolejni  wyprowadzili do innej wsi  - wspomina Jerzy Sikorowski. Mieszkaniec Strzeszowa zaznacza, że mimo iż przez tyle lat mieszkał z żoną w lokalu spółdzielni, nigdy nie mógł uzyskać zgody na to, aby zameldować się pod adresem zamieszkania.

 

Nowa umowa


 

Sytuacja pana Jerzego diametralnie się zmieniła, kiedy w 2009 roku zabrakło jego żony. - Po śmierci żony, która zmarła nagle na krwiaka mózgu, a która była najemcą mieszkania według poprzedniej umowy, to ja podpisałem umowę ze spółdzielnią. Oprócz normalnych opłat za rachunki - za wodę, prąd, śmieci i czynszu - zobowiązany byłem również do płacenia podatku od nieruchomości, za zajmowane przeze mnie mieszkanie i kawałek gruntu. Umowa zawarta była na czas nieokreślony, ale zaznaczono, że zarówno mnie, jak i spółdzielnię obowiązuje trzymiesięczny okres wypowiedzenia - wyjaśnia Jerzy Sikorowski. Najemca zapewnia, że nigdy nie zalegał z rachunkami. - Kiedyś najzwyczajniej nie zdążyłem dokonać wpłaty i właśnie po to, żeby takie sytuacje więcej się nie powtarzały założyłem konto bankowe i zleciłem stały przelew.

 

Odcięli prąd i wodę...


 

Jak zapewnia Jerzy Sikorowski, mimo tego, że regularnie płacił rachunki spółdzielnia odcięła mu media. - Wiem, że podejrzewali mnie o kradzież prądu, chyba nawet ktoś im na mnie doniósł, a przecież ja miałem swój licznik, którzy rejestrował pobór prądu tylko z mojego mieszkania - mówi najemca dodaje, że przypuszcza, iż zna powód, dla których był podejrzewany o kradzież: - W piwnicach domu ciągle stała woda, pilnowałem, żeby była stale wypompowywana, aby nie zniszczyła budynku. Wtedy właśnie prąd do pompy był czerpany  z korytarza, podpiętego pod instalację i liczniki sklepu. Nie wiem, czy to, że odcięto mi media to dlatego, że jestem dla nich niewygodnym lokatorem. Takie postępowanie utrudnia mi bardzo życie teraz. Zdarzyło się już, że spadłem w nocy ze schodów. Nie mam w mieszkaniu wody, a do spłukiwania toalety noszę wodę wiaderkami z pobliskiej rzeczki.

 

[tresc_platna zacheta="Przeczytaj, co czeka mieszkańca Strzeszowa"]... i rozwiązali umowę Tuż przed Sylwestrem w 2011 roku pan Sikorowski dostał ze spółdzielni wypowiedzenie umowy najmu. Jednak już po kilku dniach napisał do prezesa spółdzielni z prośbą o jej anulowanie. Lech Krzanecki, który jest prezesem SRH "Samopomoc Chłopska" przychylił się do wniosku najemcy, dając mu czas na znalezienie nowego lokum lub innego rozwiązania. Drugie wypowiedzenie najmu Sikorowski dostał 20 marca bieżącego roku. Zgodnie z dokumentem miał trzymiesięczny okres wypowiedzenia, a datę przekazania mieszkania razem z kluczami spółdzielnia wyznaczyła na 2 lipca, na godz. 9. Wdowiec starał się jeszcze o kolejne anulowanie tej decyzji. W piśmie jakie skierował do spółdzielni argumentował, że jego sytuacja życiowa bardzo się pogorszyła po śmierci żony; tłumaczył, że ma 57 lat i wykształcenie podstawowe, co od dłuższego czasu uniemożliwia mu znalezienie pracy, że obecnie pobiera tylko rentę w wysokości 650 zł, a to nie wystarczy mu na wynajęcie mieszkania z sektora prywatnego. Zaznaczał również, że dbał o mieszkanie, opłacał rachunki, a także regularnie ogrzewał je w zimie. Sikorowski przekonywał, że nie ma dokąd pójść i wnioskował, aby albo spółdzielnia wyznaczyła mu mieszkanie zastępcze,albo też zwróciła się do gminy Wisznia Mała, by ta skierowała go do mieszkania socjalnego. Gmina mieszkań nie ma, nawet dla rodzin Mężczyzna próbował szukać pomocy również w Urzędzie Gminy Wisznia Mała. Jednak jak poinformował go w połowie kwietnia wójt Jakub Bronowicki, gmina nie dysponuje mieszkaniem socjalnym, które mogłoby zostać mu przydzielone. W uzasadnieniu czytamy: "Na liście oczekujących na mieszkanie socjalne z ruchu ludności oczekuje 8 rodzin (od 1985 roku), w tym matki samotnie wychowujące dzieci oraz 4 rodziny z wyrokiem o eksmisję, którym przysługuje lokal socjalny. Istniejący lokatorzy wraz ze swoimi rodzinami - są lokatorami stałymi, często 3 pokolenia. Rodziny są te słabo sytuowane i ze względu na trudne warunki finansowe nie mają możliwości nabycia mieszkania, względnie jego wybudowania. Wszystkie mieszkania socjalne jakimi dysponujemy, zostały wynajęte, a umowy podpisane na okres nieokreślony i brak jest podstaw do ich rozwiązania. Mamy świadomość, że rodzin z podobnym problemem na terenie gminy wciąż przybywa, a liczba mieszkań pozostaje wciąż ta sama, niestety posiadane przez nas środki, nie są w stanie rozwiązać problemu". Kluczy nie oddał W poniedziałek tydzień temu minął termin, kiedy Jerzy Sikorowski miał opuścić wynajmowany przez siebie lokal w Strzeszowie i przekazać komplet kluczy. Jak się okazuje, mimo iż minął już trzymiesięczny okres wypowiedzenia wdowiec mieszkania nie opuścił. - Przyszły do mnie panie ze spółdzielni, ale odmówiłem oddania kluczy i opuszczenia mieszkania, przecież nie mam dokąd pójść. Pracownice spółdzielni spisały protokół, podpisanego go i mieszkania nie opuszczę, dopóki nikt mi nie wskaże nowego, zastępczego mieszkania, no bo gdzie pójdę, pod most? - mówi lokator. Spółdzielnia działa zgodnie z prawem Lech Krzanecki, prezes spółdzielni SRH "Samopomoc Chłopska" mówi, że firma działa zgodnie z prawem i przedstawia stosowne dokumentu: - Trzeba by zacząć od tego, że spółdzielnia podpisała umowę z panem Sikorowskim na wynajem lokalu, a nie mieszkania, co też zmienia postać rzeczy. Poza tym, już w momencie, kiedy po śmierci najemnicy, z którym podpisywaliśmy umowę, czyli z żoną pana Sikorowskiego, która była pracownikiem spółdzielni, poszliśmy mu na rękę, podpisując w 2009 roku umowę z nim najmu. Już wtedy uprzedzaliśmy, że mamy swoje plany odnoście budynku przy Lipowej 14 i prosiliśmy, żeby pan Sikorowski jak dorosły mężczyzna uniezależnił się. Niestety, przez ten cały czas nie widzieliśmy żadnej dobrej woli z jego strony. Pod koniec grudnia 2011 roku chcieliśmy rozwiązać umowę, zgodnie z jej postanowieniami z trzymiesięcznym wypowiedzeniem. Na prośbę najemcy przedłużyliśmy mu termin wyprowadzki tak, że jego datę wyznaczyliśmy na 2 lipca. Niestety, również tego terminu pan Sikorowski nie dotrzymał, dlatego też będziemy musieli skierować sprawę do sądu - wyjaśnia Lech Krzanecki. Prezes dodaje również, że przekazał warunki do egzekucji sądowej, ponieważ Sikorowski to ostatni człowiek, który mieszka w tym budynku i jedna osoba nie może zablokować sprzedaży całego budynku, a spółdzielnia, którą reprezentuje, nie jest spółdzielnią mieszkaniową tylko rolną. Sądu się nie boję Jerzy Sikorowski jest zdesperowany. - W moim wieku, kiedy już zbliżam się do sześćdziesiątki, z wykształceniem podstawowym już od bardzo długiego czasu nie mogę znaleźć pracy. Nie mam tym samym szans na dodatkowe pieniądze, a co za tym idzie ani na wynajęcie ani na zakup mieszkania. Ja po prostu chcę żyć uczciwie. Mój osiemdziesięcioletni ojciec mieszka w Głogowie na 30 metrach kwadratowych ze swoją rodziną i nie ma mnie dokąd wziąć. Ja po prostu nie mam dokąd iść, dlatego nie boję się sprawy w sądzie, bo jestem przekonany, że jest jeszcze sprawiedliwość na tym świecie - mówi mężczyzna.[/tresc_platna]

 

Aplikacja nowagazeta.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo NowaGazeta.pl




Reklama
Wróć do