Reklama

Kierowca-pirat przyznaje się do winy

16/01/2012 18:55
Wczoraj przed Sądem Rejonowym w Trzebnicy rozpoczął się proces przeciwko 51-letniemu Markowi A. oskarżonemu o umyślne naruszenie zasad bezpieczeństwa w ruchu drogowym i nieumyślne spowodowanie wypadku, w którym zginęła 25-letnia Ewelina ś. i jej nienarodzony syn.

Wczoraj przed Sądem Rejonowym w Trzebnicy rozpoczął się proces przeciwko 51-letniemu  Markowi A. oskarżonemu o umyślne naruszenie zasad bezpieczeństwa w ruchu drogowym i nieumyślne spowodowanie wypadku, w którym zginęła 25-letnia Ewelina Ś. i jej nienarodzony syn. Oskarżony przyznał się do winy. Przed sądem przeprosił rodzinę. Jednak gdy sędzia zaproponował dobrowolne poddanie się karze, oskarżyciele posiłkowi - rodzice i mąż zmarłej - stwierdzili, że zgodzą się tylko na karę 8 lat bezwzględnego pozbawienia wolności, czyli maksymalną karę, jaką zagrożony jest ten czyn.

Szczerość przeprosin podali w wątpliwość oskarżyciele posiłkowi: mąż oraz rodzice Eweliny Ś.: - Oskarżony przeprasza nie rodzinę, tylko, za namową adwokata, sąd. Przez pół roku nie wyraził skruchy, ani listownie lub mailowo, gdy był w areszcie, ani osobiście, gdy wyszedł na wolność. Nawet, gdy spotkaliśmy się we wrocławskim sądzie nie wyraził skruchy - stwierdzili.

Przypomnijmy do wypadku doszło 4 lipca ub. roku. Prowadzący naczepę DAF - ok. godz. 13.30, jadąc szosą wojewódzką Trzebnica-Oborniki Śl. - Marek A. tuż za Droszowem, w miejscu, gdzie obowiązuje  ograniczenie prędkości do 40 km/h oraz zakaz wyprzedzania, rozpędził samochód do szybkości 84 km/h i zjechał na lewy pas, przekraczając podwójną ciągłą linię, by wyprzedzić inny pojazd ciężarowy i rozpoczął wyprzedzanie samochodu. Podczas tego manewru stracił panowanie nad pojazdem i doprowadził do czołowego zderzenia z jadącym prawidłowo od strony Obornik Śl. autem honda civic, prowadzonym przez będącą w 9 miesiącu ciąży Ewelinę. Mimo niemal natychmiastowej reanimacji kobieta i jej nienarodzone dziecko zmarli.

Oskarżony przyznał się do zarzucanych czynów, ale odmówił składania zeznań, wyjaśniając, że wszystko opowiedział podczas śledztwa. Odmówił także odpowiedzi na pytania oskarżycieli pomocniczych i ich pełnomocników. Wobec tego sędzia odczytał jego zeznania z kilku przesłuchań.

Z odczytanych wyjaśnień wynika, że Marek A. - kierowca zawodowy z 30-letnim stażem wyjechał tego dnia ok. godz. 11 z Ostrzeszowa w Wielkopolsce, kierując się do Polkowic. Jechał trasą przez Trzebnicę i Oborniki Śl. Gdy wyjechał z Droszowa, za łukiem drogi stwierdził, że jadący przed nim bus do przewozu drewna opałowego jedzie zbyt wolno. Postanowił więc go wyprzedzić. Jak stwierdził nie zauważył znaku ograniczającego prędkość do 40 km/h, nie widział także, że przekracza podwójną ciągłą linię - wydawało mu się, że z prawej strony była przerywana. Gdy zjechał na lewy pas ruchu i rozpoczął wyprzedzanie, kierowca jadącego przed nim busa miał mu utrudniać manewr, zjeżdżając w lewo ok. 10 cm od środka jezdni. Wtedy oskarżony miał wykonać gwałtowny manewr kierownicą i naczepa, która wpadła w poślizg "złapała" pobocze. Nie udało mu się już opanować pojazdu i powrócić na swój pas ruchu. W tym momencie zza wzgórza nadjechał samochód osobowy, który - zdaniem kierowcy tira - zahaczył o tył naczepy.

Wyjaśnienia Marka A. podważali świadkowie:  Tomasz G., kierowca wyprzedzanego busa, stwierdził, że na krętej i wąskiej drodze usłyszał sygnał klaksonu. Gdy spojrzał w lusterko wsteczne zobaczył, że z lewej strony mija  go tir, ale kierowca nie sygnalizował kierunkowskazami chęci wyprzedzania, ani powrotu na prawy pas. Na kolejnym zakręcie stracił ciężarówkę z oczu, a gdy ponownie ją zobaczył 0,5 -1 min. później, była już w rowie. - Zatrzymałem się na chwilę, ale ponieważ, zatrzymali się tam inni kierowcy, pojechałem dalej. Gdy dwie godziny później wracałem, droga była jeszcze nieprzejezdna. Wtedy zobaczyłem, co się naprawdę stało - powiedział świadek.

Krzysztof Cz., jeden z policjantów, którzy przyjechali na miejsce wypadku, uważa, że oskarżony uderzył hondę ciągnikiem, a nie tyłem naczepy. Ciężarówka nie mogła więc wracać na swój pas ruchu.W dodatku do wypadku doszło ok. 15 metrów przed szczytem wzniesienia. Oskarżony nie mógł więc zauważyć nadjeżdżającej z drugiej strony hondy.

Natomiast mąż zmarłej, Paweł Ś. stwierdził, że na jego zlecenie zostały przeprowadzone  przez Państwową Inspekcję Pracy i Inspekcję Transportu Drogowego ekspertyzy, które ujawniły, że oskarżony otrzymywał wynagrodzenie zależne od ilości przejechanych kilometrów. Dlatego się spieszył i ryzykował wypadkiem. Poza tym mógł być przemęczony, bo w ciągu roku spędził za kierownicą ponad normę 692 godziny. W dodatku stwierdził, że niemożliwe jest, aby oskarżony nie widział znaku ograniczającego prędkość, gdyż znajduje się on kilkaset metrów od miejsca wypadku. W miejscu, gdzie wyprzedzał busa nie było żadnego znaku. W dodatku oskarżony nie miał prawa prowadzić tego pojazdu. Świadek stwierdził także, że w firmie, w której pracował oskarżony dopuszczono się fałszerstw dokumentów: w dniu, w którym został zatrudniony miał przejść 5-godzinne badania, 3-godzinne szkolenie bhp, a w dodatku przepracował całą dniówkę.

 Dla przesłuchania kolejnego świadka oraz biegłego sądowego sędzia odroczył rozprawę o miesiąc.

Aplikacja nowagazeta.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo NowaGazeta.pl




Reklama
Wróć do