
Wczoraj przed Sądem Rejonowym w Trzebnicy rozpoczął się proces przeciwko 51-letniemu Markowi A. oskarżonemu o umyślne naruszenie zasad bezpieczeństwa w ruchu drogowym i nieumyślne spowodowanie wypadku, w którym zginęła 25-letnia Ewelina Ś. i jej nienarodzony syn. Oskarżony przyznał się do winy. Przed sądem przeprosił rodzinę. Jednak gdy sędzia zaproponował dobrowolne poddanie się karze, oskarżyciele posiłkowi - rodzice i mąż zmarłej - stwierdzili, że zgodzą się tylko na karę 8 lat bezwzględnego pozbawienia wolności, czyli maksymalną karę, jaką zagrożony jest ten czyn.
Szczerość przeprosin podali w wątpliwość oskarżyciele posiłkowi: mąż oraz rodzice Eweliny Ś.: - Oskarżony przeprasza nie rodzinę, tylko, za namową adwokata, sąd. Przez pół roku nie wyraził skruchy, ani listownie lub mailowo, gdy był w areszcie, ani osobiście, gdy wyszedł na wolność. Nawet, gdy spotkaliśmy się we wrocławskim sądzie nie wyraził skruchy - stwierdzili.
Przypomnijmy do wypadku doszło 4 lipca ub. roku. Prowadzący naczepę DAF - ok. godz. 13.30, jadąc szosą wojewódzką Trzebnica-Oborniki Śl. - Marek A. tuż za Droszowem, w miejscu, gdzie obowiązuje ograniczenie prędkości do 40 km/h oraz zakaz wyprzedzania, rozpędził samochód do szybkości 84 km/h i zjechał na lewy pas, przekraczając podwójną ciągłą linię, by wyprzedzić inny pojazd ciężarowy i rozpoczął wyprzedzanie samochodu. Podczas tego manewru stracił panowanie nad pojazdem i doprowadził do czołowego zderzenia z jadącym prawidłowo od strony Obornik Śl. autem honda civic, prowadzonym przez będącą w 9 miesiącu ciąży Ewelinę. Mimo niemal natychmiastowej reanimacji kobieta i jej nienarodzone dziecko zmarli.
Oskarżony przyznał się do zarzucanych czynów, ale odmówił składania zeznań, wyjaśniając, że wszystko opowiedział podczas śledztwa. Odmówił także odpowiedzi na pytania oskarżycieli pomocniczych i ich pełnomocników. Wobec tego sędzia odczytał jego zeznania z kilku przesłuchań.
Z odczytanych wyjaśnień wynika, że Marek A. - kierowca zawodowy z 30-letnim stażem wyjechał tego dnia ok. godz. 11 z Ostrzeszowa w Wielkopolsce, kierując się do Polkowic. Jechał trasą przez Trzebnicę i Oborniki Śl. Gdy wyjechał z Droszowa, za łukiem drogi stwierdził, że jadący przed nim bus do przewozu drewna opałowego jedzie zbyt wolno. Postanowił więc go wyprzedzić. Jak stwierdził nie zauważył znaku ograniczającego prędkość do 40 km/h, nie widział także, że przekracza podwójną ciągłą linię - wydawało mu się, że z prawej strony była przerywana. Gdy zjechał na lewy pas ruchu i rozpoczął wyprzedzanie, kierowca jadącego przed nim busa miał mu utrudniać manewr, zjeżdżając w lewo ok. 10 cm od środka jezdni. Wtedy oskarżony miał wykonać gwałtowny manewr kierownicą i naczepa, która wpadła w poślizg "złapała" pobocze. Nie udało mu się już opanować pojazdu i powrócić na swój pas ruchu. W tym momencie zza wzgórza nadjechał samochód osobowy, który - zdaniem kierowcy tira - zahaczył o tył naczepy.
Wyjaśnienia Marka A. podważali świadkowie: Tomasz G., kierowca wyprzedzanego busa, stwierdził, że na krętej i wąskiej drodze usłyszał sygnał klaksonu. Gdy spojrzał w lusterko wsteczne zobaczył, że z lewej strony mija go tir, ale kierowca nie sygnalizował kierunkowskazami chęci wyprzedzania, ani powrotu na prawy pas. Na kolejnym zakręcie stracił ciężarówkę z oczu, a gdy ponownie ją zobaczył 0,5 -1 min. później, była już w rowie. - Zatrzymałem się na chwilę, ale ponieważ, zatrzymali się tam inni kierowcy, pojechałem dalej. Gdy dwie godziny później wracałem, droga była jeszcze nieprzejezdna. Wtedy zobaczyłem, co się naprawdę stało - powiedział świadek.
Krzysztof Cz., jeden z policjantów, którzy przyjechali na miejsce wypadku, uważa, że oskarżony uderzył hondę ciągnikiem, a nie tyłem naczepy. Ciężarówka nie mogła więc wracać na swój pas ruchu.W dodatku do wypadku doszło ok. 15 metrów przed szczytem wzniesienia. Oskarżony nie mógł więc zauważyć nadjeżdżającej z drugiej strony hondy.
Natomiast mąż zmarłej, Paweł Ś. stwierdził, że na jego zlecenie zostały przeprowadzone przez Państwową Inspekcję Pracy i Inspekcję Transportu Drogowego ekspertyzy, które ujawniły, że oskarżony otrzymywał wynagrodzenie zależne od ilości przejechanych kilometrów. Dlatego się spieszył i ryzykował wypadkiem. Poza tym mógł być przemęczony, bo w ciągu roku spędził za kierownicą ponad normę 692 godziny. W dodatku stwierdził, że niemożliwe jest, aby oskarżony nie widział znaku ograniczającego prędkość, gdyż znajduje się on kilkaset metrów od miejsca wypadku. W miejscu, gdzie wyprzedzał busa nie było żadnego znaku. W dodatku oskarżony nie miał prawa prowadzić tego pojazdu. Świadek stwierdził także, że w firmie, w której pracował oskarżony dopuszczono się fałszerstw dokumentów: w dniu, w którym został zatrudniony miał przejść 5-godzinne badania, 3-godzinne szkolenie bhp, a w dodatku przepracował całą dniówkę.
Dla przesłuchania kolejnego świadka oraz biegłego sądowego sędzia odroczył rozprawę o miesiąc.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie