
Jak nam wyjaśnił Artur Borzęcki, dziennikarz polsatowskiego programu "Interwencja", ekipa przyjechała w północne rejony Dolnego Śląska, by nakręcić reportaż o samorządowcach, którzy zostali przyłapani na prowadzeniu samochodu po spożyciu alkoholu. - To jest ciekawa historia, bo w niewielkiej odległości, w ciągu kilku miesięcy zanotowano dwa podobne przypadki: na gorącym uczynku zostali złapani zastępcy burmistrzów Obornik Śl. i Milicza. Różnica polega na tym, że wiceszef Milicza podał się do dymisji, a zastępca z Obornik Śl. nie. Ponieważ rzetelność dziennikarska wymaga poznania stanowiska każdej ze stron przyjechaliśmy na Dolny Śląsk, by porozmawiać z włodarzami.
Redaktorzy z Polsatu do Urzędu Miejskiego przyjechali w środę ok. godz. 14.30. Mieli szczęście, bo do 16.30 były przyjęcia interesantów. Stanęli więc w kolejce. - Gdy pani sekretarka zobaczyła ekipę z kamerą, wyszła po wiceburmistrza, który w tym dniu dyżurował w gabinecie. - Pan wiceburmistrz wyszedł do nas. Gdy usłyszał, że my do niego, powiedział, że musimy trochę poczekać - powiedział Borzęcki.
W kolejce przed dziennikarzami czekało 4-5 osób. Część z nich zgodziła się przepuścić ekipę telewizyjną. - Pan wiceburmistrz, wpuścił nas do gabinetu. Ale gdy usłyszał w jakiej sprawie przyszliśmy, zapytał tylko: "kto was przysłał?" Potem stwierdził, że to nie jest związane z jego pracą, że nie będzie z nami rozmawiał i żeby poczekać do wyroku. Mimo to, zadałem mu kilka pytań. Ponieważ sąd go nie uniewinnił, tylko skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia, chcieliśmy wiedzieć, dlaczego pobiera publiczne pieniądze. "To jest sprawa mojego pracodawcy, nie będę na ten temat rozmawiał" odpowiedział.
Według relacji dziennikarzy w pewnym momencie Adam Stocki wyszedł z gabinetu i poprosił sekretarkę, żeby go połączyła z komendantem komisariatu policji.
- Wyszliśmy za wiceburmistrzem do sekretariatu, ale on po wezwaniu patrolu wrócił do gabinetu, zamykając za sobą drzwi. Zostaliśmy w urzędzie, żeby nie wyglądało, że chcemy uciekać, bo nie mieliśmy sobie nic do zarzucenia - dodał redaktor Borzęcki. - Gdy przyjechali policjanci, spytali co się dzieje. Odpowiedzieliśmy, że nic. Naświetliliśmy im sytuację. Funkcjonariusze weszli do gabinetu wiceburmistrza. Gdy wyszli, poszliśmy za nimi. Uważaliśmy jednak, że coś jest nie tak. Policja powinna pilnować porządku na ulicach, interweniować, gdy ktoś jest w niebezpieczeństwie, a nie chronić urzędników przed interesantami. Poprosiliśmy o wyjaśnienia w komendzie wojewódzkiej. Otrzymaliśmy oświadczenie, że interwencja była nieuzasadniona.
- Z ustaleń funkcjonariuszy wynika, że osoby te zostały zaproszone do gabinetu burmistrza, tam nie doszło do żadnego naruszenia prawa. W pewnym momencie wiceburmistrz, prawdopodobnie zdenerwowany przebiegiem rozmowy, zadzwonił na komisariat i poprosił o przybycie policji. Nie było podstaw do interwencji - powiedział nam Krzysztof Zaporowski z zespołu prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu.
Nieco inną wersję wydarzeń przedstawił nam Piotr Dwojak z Komendy Powiatowej Policji w Trzebnicy: - Policja musi zareagować na każde zgłoszenie, niezależnie, czy jest z prywatnego domu, z ulicy, czy z urzędu. Dlatego sama interwencja była uzasadniona. Po przybyciu funkcjonariusze stwierdzili jednak, że bezzasadne było wezwanie policji. W momencie przybycia patrolu, jak i wcześniej nie doszło do naruszenia prawa. Jeżeli doszło do jakichś napięć przed przybyciem policji, strony zdążyły się pogodzić.
- Żeby się pogodzić, trzeba najpierw się pokłócić. My zadaliśmy tylko pytania. W żaden sposób nie kłóciliśmy się z wiceburmistrzem - ripostuje Borzęcki. - Przypominam, że wiceburmistrz utrzymuje się z publicznych pieniędzy. A opinia publiczna ma prawo mieć dostęp do informacji i znać odpowiedź na pytania, które chciałem zadać wiceburmistrzowi na temat jego bulwersujących zachowań. Przypominam, że jest on osobą publiczną. Uważam, że policja powinna pilnować porządku w mieście czy na drodze, a nie być bezpodstawnie wzywana. W tym czasie funkcjonariusze mogli być potrzebni w innym miejscu. Nie złamaliśmy prawa, nie naruszyliśmy żadnych zasad. Działamy w interesie publicznym, przestrzegając zasad zarówno prawnych, jak i etycznych. Zastanawiam się, co pan wiceburmistrz ma do ukrycia, że wolał wezwać patrol niż odpowiedzieć na kilka prostych pytań.
Próbowaliśmy dowiedzieć się, co zdenerwowało wiceszefa samorządu do tego stopnia, że zadzwonił na policję. Gdy zadzwoniliśmy w piątek ok. godz. 10, usłyszeliśmy, że burmistrz ma ważną naradę i będzie wolny za pół godziny. Po tym czasie okazało się, że narada się przedłużyła. Także wczoraj rano nie przełączono nas na telefon wiceburmistrza. Po południu poinformowano nas, że wyjechał na spotkanie. Poprosiliśmy o numer jego służbowej komórki, ale pani w sekretariacie powiedziała, że nie jest upoważniona, żeby go podawać. Postępowanie dość dziwne, bo przecież komórka służbowa to nie jest telefon prywatny wiceburmistrza!
Spytaliśmy też radnego obornickiej gminy, co sądzi o postępowaniu wiceburmistrza: - Według mnie jest to nadużycie władzy, a przynajmniej arogancja ze strony wiceburmistrza - powiedział Henryk Cymerman, wiceprzewodniczący Rady Miejskiej Obornik Śląskich. - Media jako czwarta władza występują w imieniu społeczeństwa i mają prawo do zadawania pytań, nawet tych niewygodnych. To, że dziennikarze Polsatu poruszyli temat sprzed kilku miesięcy, nie ma tu żadnego znaczenia. Dotyczą one działalności osoby publicznej i wiceburmistrz powinien był na nie odpowiedzieć, a nie wyrzucać ekipę telewizyjną z gabinetu i wzywać policję.
Reportaż na ten temat niebawem ukaże się w Magazynie Reporterów TV Polsat "Interwencja". O dacie emisji poinformujemy na naszej stronie www.nowagazeta.pl. Odcinek z wizyty u wiceburmistrza będzie można zobaczyć też na stronie www.polsat.pl.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie