Reklama

Genevieve Chauvel, Le don d`aimer - powieść o Marii Leszczyńskiej, królowej Francji Rozdz. II cz.4

25/07/2011 18:55

Vauchoux odpowiedział ukłonem i zwrócił się do mnie:

- Pozostaje nam jeszcze ostatnia sprawa. Proszę mi wybaczyć Wasza Wysokość, ale chodzi o stan Pani zdrowia.

Moja riposta wybuchła tak szybko, jak salwa:

- Doskonale, kawalerze, jak chce Pan to zbadać?

- Książę Pan otrzymał anonimowe listy. Jeden zapewniał, że masz Pani oziębłe usposobienie i cierpisz na epilepsję i że królowa, Wasza matka zabierała Was do zakonnicy z Trewiru, która leczyła Was na tę chorobę. Król Sardynii, dziadek Jego Wysokości, oskarżył Księcia Pana o działania przeciw interesowi króla Francji i domaga się śledztwa.

Przyjęłam ze śmiechem  takie nagromadzenie kalumnii, wytwór czyjegoś bzdurnego majaczenia. Vauchoux wyglądał na zmieszanego, ale zapowiedział  mi wkrótce wizytę dwóch lekarzy królewskiego szpitala, zobowiązanych zbadać moje zdrowie. Zgodziłam się pospiesznie, pragnąc niecierpliwie, by skończyły się wreszcie te obrzydliwe obowiązki, które opóźniały moje spotkanie z przyszłym małżonkiem.

Po dziesięciu dniach odbyła się wreszcie konsultacja, w obecności lekarza ze Strasburga, który towarzyszył mi odkąd mieszkaliśmy w domu Webera. Panowie Duphenix i Mougue zbadali mnie od stóp do głów, w najdrobniejszych szczegółach, aż po barwę krwi w czasie miesiączki i regularność jej występowania. Został spisany szczegółowy raport, stwierdzający, że jestem prawidłowo zbudowana i nie mam żadnych braków, ani w członkach ciała, ani w uzębieniu, ani w oczach. Byłam zdrowa na ciele i duchu i dawałam gwarancję wydania na świat dobrego potomka. Dostojnicy reprezentujący królewski majestat powrócili do Paryża w pełni usatysfakcjonowani.

  Dwa tygodnie później, dnia 27 maja Ludwik oświadczył w czasie swego petit lever,  że mnie poślubi.(...) Markiz de Gesvres odczytał uroczystym  głosem  to, co król właśnie ogłosił:

"Poślubiam księżniczkę z Polski... urodzoną 23 czerwca 1703 r., która jest jedyną córką Stanisława Leszczyńskiego hrabiego Leszna, wojewody poznańskiego, wybranego królem Polski w lipcu 1704 r. i Katarzyny Opalińskiej, córki kasztelana poznańskiego, którzy otrzymują  jako swą rezydencję zamek Saint - Germain - en Laye." (...)

    W tym czasie nasze spokojne dotąd życie zmieniło się zupełnie. Stało się intensywne i szybkie, pełne pośpiechu i zamieszania. Nasz wielki szambelan, hrabia Tarło udał się do Wersalu, by tam opracować kontrakt małżeński i ustalić porządek ceremonii. W tym czasie w Wissenburgu mówiono przede wszystkim o mojej ślubnej wyprawie. W pracowniach Paryża armia krawców pracowała z zapałem, a nasz przyjaciel - kawaler Vauchout, który kierował wszystkimi przygotowaniami, przekazywał pośpiesznie dane o moim obwodzie w pasie i o długości spódnicy. Ale gdy doszło do ustalenia miary mojej nogi, byłam upokorzona tym, że mam tylko jedną parę butów i chcąc nie chcąc musiałam przekazać stołecznym szewcom jeden ze swych znoszonych pantofelków.

Kawalkady jeźdźców zawładnęły drogami,  wznosząc bezustanne tumany kurzu, których  nawet deszcz nie mógł stłumić. (...) Kręciło się w głowach, mieszały się języki, wszystko stawało się szalone. Ten ślub wywoływał zamieszanie na północy i na południu Francji, a cała Europa szeroko go komentowała. Od Lotaryngii po Sardynię, od Austrii po Hiszpanię i od Anglii po księstwa niemieckie, które jeszcze tak niedawno całkowicie mnie ignorowały, płynęła fala oburzenia i szyderstw, wszędzie krzyczano o mezaliansie i skandalu. Król Francji poślubia jakąś nieznaną "pannę", tego nigdy dotąd nie słyszano. Między królem dziedzicznym, a królem wybranym w drodze elekcji była przecież zasadnicza różnica. Bez królewskiej dynastii, na dodatek bez majątku, księżniczka z Polski była tylko zwykłą osobą, która nie mogła zasiąść na tronie wielkiego państwa. Wersal tłumił wstyd, a sąsiednie dwory kipiały ze wściekłości.(...)

  Tysiące osób starało się doradzić mi, co powinnam czynić, jak się zachowywać, co mówić lub co nosić, jak należy chodzić, jak siadać, w jaki sposób  i kogo pozdrawiać. "Królowa tutaj, królowa tam ..." Męczyła mnie już ta "przyszła królowa", która miała owładnąć moim ciałem i umysłem, działając jak zdolny mechanizm z dobrą pamięcią i z przylepionym uśmiechem, ni to pytającym, ni to proszącym, niczym lalka z jarmarku. W moim sercu, pełnym romansów, byłam tylko Marią i myślałam ciągle o nim, o Ludwiku, mojej zagadce, mojej obawie, lecz także mojej nadziei. (...)

Zamknięta w swym pokoju, skupiałem wszystkie me troski na podarku zaręczynowym, który mu przygotowałam: był to modlitewnik, w którym napisałam własnoręcznie, pismem kaligraficznym, okrągłym i starannym, Ewangelię św. Jana, Dzieje Apostolskie, Apokalipsę i skróconą historię Nowego Testamentu, po francusku i specjalnie dla niego, w moim polskim tłumaczeniu.W Strasburgu książeczka została oprawiona w zieloną skórę najlepszej jakości, zamówioną w Paryżu, z wytłoczonymi herbami Francji. Rezultat wydawał mi się wspaniały. Ale czy ten dar będzie dość doskonały dla Ludwika?

Ojciec zapewnił mnie, że tak:

 - Wszystko co zrobione, powiedziane lub pomyślane będzie miało swoje znaczenie. Nie obawiaj się moja córko, król na pewno znajdzie w Tobie osobę równie wykształconą jak on. (...)

Dnia 1 lipca od wczesnego ranka w Wissemburgu panowało niezmierne poruszenie. Liczne oddziały królewskich karabinierów w niebieskich mundurach ze srebrnymi galonami przemaszerowały przez miasto i zgromadziły się wokół naszego domu. Żołnierze mieli rozkaz eskortować nas aż do Strasburga, gdzie miał się odbyć ślub per procura.

Wissemburski dom Webera odchodził od tej pory do przeszłości. Żyłam tu jako wygnana księżniczka, którą uważano za odtrąconą przez wielki świat. Teraz opuszczałam to miejsce jako władczyni, przyjmowana entuzjastycznie przez tych wszystkich, którzy stykali się z naszą biedą i tych, bardziej nieszczęśliwych, którzy starali się nam pomagać. Nie pamiętałam w moim życiu takich pięciu lat samotności, które były dla mnie szkołą poświęcania się i miłosierdzia. Niejednokrotnie potem powracałam do tych wspomnień i odnajdywałam w nich tę wewnętrzną siłę, której one mnie nauczyły: będąc w najgłębszym udręczeniu, powinniśmy zagłębić się w siebie. Zawsze pozostaje jeszcze coś do oddania tym, którzy tego potrzebują.

W szarym, lnianym kostiumie podróżnym, w kapeluszu ozdobionym kwiatem malwy, przeszłam ostatni raz przez podwórze, pozdrawiając żołnierzy. Spoza otwartych krat, pod niebem lata, długi orszak karet i kawalerzystów unosił mnie ku memu przeznaczeniu.

Koniec rozdziału II.

Aplikacja nowagazeta.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo NowaGazeta.pl




Reklama
Wróć do