Reklama

"Póki mamy ochotę, zdrowe ręce i skończone szkoły"

25/02/2015 16:00
Jakub Łączniak : - Jak zaczęła się twoja przygoda z gitarą/muzyką

Hanna Włodarczyk: - Jako dziecko kochałam Elvisa Presleya. Spałam z winylem z jego twarzą na okładce. Pochodzę z muzycznej rodziny. Rodzice grali w orkiestrze dętej, dziadkowie, jeszcze przed wojną, w orkiestrach weselnych. Jednak nie było pieniędzy na kształcenie muzyczne – granie na jakimkolwiek instrumencie to kosztowna zabawa. Na szczęście moi rodzice zamieszkali w Zielonej Górze – mieście, gdzie jest szkoła muzyczna, do której mogłam chodzić za darmo.

JŁ: - Jak wyglądała nauka w tej szkole ? 

HW: - Strasznie... Przez 6 lat szkoła omal nie zabiła mojej pasji do muzyki.

JŁ: - Więc co stało się po 6 latach, że jednak zostałaś przy muzyce ? 

HW: - Nastąpił przełom. Spotkałam cudownego nauczyciela - Jarosława Felkela - niesamowitą postać. Prowadził klasę gitary w szkole średniej w Zielonej Górze. I to był ktoś przez duże K. Artysta z niekonwencjonalnym podejściem do nauczania. To pewnie on ustawił mój radar ludzki, bo od tej pory miałam zaszczyt spotykać samych świrów i pasjonatów. Graliśmy z profesorem w klasie, na dworze, na korytarzu, od tyłu, po ciemku. Wyrzucał mnie z lekcji, kiedy się nie przygotowałam. Żartował, kiedy miałam zły dzień, żeby mnie rozluźnić. Stworzył mnie jako muzyka i nauczyciela. Od niego nauczyłam się tej energii, którą teraz przekazuję swoim uczniom. Pod skrzydłami Felkela zaczęłam grać naprawdę. I wtedy rok przed moim dyplomem mój mistrz odszedł na emeryturę. Obiecał mi jednak, że "załatwi" mi  nauczyciela, jakiego sobie wymarzę.

JŁ: - I kogo wybrałaś? 

HW: - Jaremę Klicha. Usłyszałam jego koncert na festiwalu w Słubicach i zakochałam się w jego dźwięku. Poza tym był świetnym facetem. Felkel zadzwonił do niego i Jarema (wykładowca wrocławskiej Akademii Muzycznej) został zatrudniony na rok w szkole muzycznej w Zielonej Górze. Potem kontynuowałam naukę u niego na studiach we Wrocławiu. To był mój drugi mistrz i prawdziwy przyjaciel. Dla niego skończyłam studia muzyczne. Każdemu wydaje się, że Akademia Muzyczna to raj dla muzyka. Jest to jednak kontynuacja wąskotorowego myślenia o muzyce ze szkoły średniej.

JŁ: - Czyli szkoły muzycznej nie polecasz? 

Więcej po zalogowaniu lub w wydaniu papierowym.


[hidepost=0]


HW: - To nie o to chodzi. Nie można zupełnie jej dyskredytować. Gdyby nie szkoła muzyczna to nie spotkałabym dwóch tak wspaniałych profesorów. Może warto się przemęczyć, żeby coś się wydarzyło w twoim życiu, jeśli oczywiście wiesz czego chcesz. Chciałam grać na gitarze i nic nie mogło mnie powstrzymać.

JŁ: - Rozumiem. 

HW: - Wracając do Akademii Muzycznej - jak już mówiłam - Jarema to był człowiek, dzięki któremu przetrwałam studia. Miałam w nim ogromne wsparcie, rozumieliśmy się. Wyśmiewaliśmy bufoniaste środowisko tzw. artystyczne. Spotkania z Jaremą były najważniejszym punktem mojej drogi akademickiej. Nigdy nic mi nie narzucał, nawet wtedy kiedy powinien. Jego rozwiązania problemów muzyczno-technicznych były genialne. On pierwszy namawiał mnie, żebym poważnie potraktowała granie zespołowe. Doskonale wyczuwał, w czym jestem dobra i jaka powinna być moja droga. Wiedział, że akademia to dla mnie tylko epizod, przystanek w drodze do tego co chcę osiągnąć

JŁ: - Jaki był twój pierwszy poważny koncert gitarowy ? 

HW: - Miałam 17 lat, kiedy wygrałam konkurs gitarowy w Puławach. Pierwsze miejsce i nagroda za Wyróżniającą się Osobowość Sceniczną. Pękałam z dumy. Wtedy Felkel wysłał mnie na międzynarodowy konkurs gitarowy do Tychów - "Śląska jesień gitarowa". To jeden z najważniejszych i najtrudniejszych konkursów w Europie. Ograniczenie wiekowe do 30 lat, więc występują tam dojrzali muzycy, a nie uczniowie. Profesor powiedział, że pojadę, "dostanę w d..." i albo zrezygnuję, albo muzyka całkiem mnie wciągnie. I tak się stało, dalej chciałam grać, całym ciałem i duszą.

JŁ: - Jak to się stało, że znalazłaś się w Ognisku Muzycznym w Trzebnicy? 

HW: - Studiowałam i musiałam się utrzymać. Latem podróżowałam po całej Polsce autostopem i zarabiałam grając na ulicy. Zimą musiałam podjąć pracę. Zaczęłam uczyć, nie wiedząc czy się do tego nadaję. Dojeżdżałam najpierw do Wołowa, potem do Obornik Śląskich, a teraz pracuję w Trzebnicy, Obornikach i w Krynicznie. To miała być praca na chwilę, ale ta chwila trwa już 5 lat.

JŁ: - Jak zaczęła się historia z twoim zespołem ? 

HW: - Nesztojegore... Powstaliśmy 3 lata temu. Pomysł urodził się w Międzyzdrojach, dojrzewał we Wrocławiu i sfinalizował w Legnicy. Nazwa oznacza "coś jest powyżej". Początek był niezobowiązujący. Połączyliśmy siły ludzi zakochanych w różnej muzyce.

JŁ: - Co było dalej? 

HW: - Roszady w składzie. Ktoś odszedł, ktoś doszedł. Obecnie gramy w takim składzie: ja na gitarze, śpiewa i gra na altówce Karolina, bębni Maciek, na przeszkadzajkach gra Amadeusz, a na kontrabasie i bębnach dawnych gra Fabiana. Zagraliśmy kilka dużych koncertów w Polsce. Współpracujemy z Teatrem Modrzejewskiej w Legnicy.

JŁ: - Ostatnio dużo podróżujecie i gracie? Opowiedz coś o tym. 

HW: - Bardzo polubili nas we Włoszech i w Niemczech. Kultura muzyczna jest tam na bardzo wysokim poziomie. To przepaść w porównaniu z Polską. W naszym kraju ludzie nie chcą płacić za muzykę. Gdybym chciała grać koncerty tylko w Polsce, to nie utrzymałabym się z tego. Nasza muzyka ma niesamowitą energię. W Polsce ludzie rzadko to doceniają. Są przyzwyczajeni do "sieczki" w radio.

: - Więc gdzie czuliście się naprawdę docenieni?  

HW: - Ostatnio zakochaliśmy się w miejscu, które nazywa się Jezioro Bodeńskie. Tam czuliśmy, że nasza muzyka jest dobrze odebrana, że ludzie czują, co chcemy im dać. Poznałyśmy tam zespół – Gomera Street Band, który jak my grał na ulicy. Zaprosili nas do jamowania; zdobyliśmy dzięki nim kontakt do Eulenspiegel – art cafe i mekki dla artystów. Ludzie tam są niesamowicie młodzi duchem, wchłaniają muzykę każdą porą skóry. Niedługo jedziemy na minitrasę, wokół Bodensee. Tęsknimy.

JŁ: - Jak określiłabyś wasz gatunek muzyczny ? 

HW: - World music. Fuzja smaku każdego muzyka. Są w niej elementy jazzu, folku bałkańskiego i romskiego, latino, reggae. Szufladki nie są nam potrzebne. Nasz perkusista grał kiedyś punk rocka -  to nie znaczy, że teraz nie może zagrać z nami swingu. Fabia grała muzykę średniowieczną, a teraz nie ma problemu z sambą. Gramy to, co nam się podoba i już.

JŁ: - Jakie plany na przyszłość

HW: - Nie brać kredytów. Grać koncerty, w Polsce i za granicą. Nie wpaść w nauczycielski wir, nie chcę przesadzić i w końcu nie pamiętać imion swoich uczniów. Lubię mieć co robić, lubię mieć pieniądze, ale cenię sobie przede wszystkim wolność. Najbliższe plany są takie: w lutym lecimy grać na Wyspę Kanaryjską - Gomerę. Potem pod koniec kwietnia jedziemy na koncerty do Niemiec, o których wspominałam. W marcu pewnie zagramy we Wrocławiu, może w Legnicy. Chcemy, żeby nasza muzyka była słyszalna na świecie. Póki mamy ochotę, zdrowe ręce i skończone szkoły to musimy działać.

[/hidepost]

Aplikacja nowagazeta.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo NowaGazeta.pl




Reklama
Wróć do