Jakub Łączniak : - Jak zaczęła się twoja przygoda z gitarą/muzyką?
Hanna Włodarczyk: - Jako dziecko kochałam Elvisa Presleya. Spałam z winylem z jego twarzą na okładce. Pochodzę z muzycznej rodziny. Rodzice grali w orkiestrze dętej, dziadkowie, jeszcze przed wojną, w orkiestrach weselnych. Jednak nie było pieniędzy na kształcenie muzyczne – granie na jakimkolwiek instrumencie to kosztowna zabawa. Na szczęście moi rodzice zamieszkali w Zielonej Górze – mieście, gdzie jest szkoła muzyczna, do której mogłam chodzić za darmo.
JŁ: - Jak wyglądała nauka w tej szkole ?
HW: - Strasznie... Przez 6 lat szkoła omal nie zabiła mojej pasji do muzyki.
JŁ: - Więc co stało się po 6 latach, że jednak zostałaś przy muzyce ?
HW: - Nastąpił przełom. Spotkałam cudownego nauczyciela - Jarosława Felkela - niesamowitą postać. Prowadził klasę gitary w szkole średniej w Zielonej Górze. I to był ktoś przez duże K. Artysta z niekonwencjonalnym podejściem do nauczania. To pewnie on ustawił mój radar ludzki, bo od tej pory miałam zaszczyt spotykać samych świrów i pasjonatów. Graliśmy z profesorem w klasie, na dworze, na korytarzu, od tyłu, po ciemku. Wyrzucał mnie z lekcji, kiedy się nie przygotowałam. Żartował, kiedy miałam zły dzień, żeby mnie rozluźnić. Stworzył mnie jako muzyka i nauczyciela. Od niego nauczyłam się tej energii, którą teraz przekazuję swoim uczniom. Pod skrzydłami Felkela zaczęłam grać naprawdę. I wtedy rok przed moim dyplomem mój mistrz odszedł na emeryturę. Obiecał mi jednak, że "załatwi" mi nauczyciela, jakiego sobie wymarzę.
JŁ: - I kogo wybrałaś?
HW: - Jaremę Klicha. Usłyszałam jego koncert na festiwalu w Słubicach i zakochałam się w jego dźwięku. Poza tym był świetnym facetem. Felkel zadzwonił do niego i Jarema (wykładowca wrocławskiej Akademii Muzycznej) został zatrudniony na rok w szkole muzycznej w Zielonej Górze. Potem kontynuowałam naukę u niego na studiach we Wrocławiu. To był mój drugi mistrz i prawdziwy przyjaciel. Dla niego skończyłam studia muzyczne. Każdemu wydaje się, że Akademia Muzyczna to raj dla muzyka. Jest to jednak kontynuacja wąskotorowego myślenia o muzyce ze szkoły średniej.
JŁ: - Czyli szkoły muzycznej nie polecasz?
Więcej po zalogowaniu lub w wydaniu papierowym.
[hidepost=0]
HW: - To nie o to chodzi. Nie można zupełnie jej dyskredytować. Gdyby nie szkoła muzyczna to nie spotkałabym dwóch tak wspaniałych profesorów. Może warto się przemęczyć, żeby coś się wydarzyło w twoim życiu, jeśli oczywiście wiesz czego chcesz. Chciałam grać na gitarze i nic nie mogło mnie powstrzymać.
JŁ: - Rozumiem.
HW: - Wracając do Akademii Muzycznej - jak już mówiłam - Jarema to był człowiek, dzięki któremu przetrwałam studia. Miałam w nim ogromne wsparcie, rozumieliśmy się. Wyśmiewaliśmy bufoniaste środowisko tzw. artystyczne. Spotkania z Jaremą były najważniejszym punktem mojej drogi akademickiej. Nigdy nic mi nie narzucał, nawet wtedy kiedy powinien. Jego rozwiązania problemów muzyczno-technicznych były genialne. On pierwszy namawiał mnie, żebym poważnie potraktowała granie zespołowe. Doskonale wyczuwał, w czym jestem dobra i jaka powinna być moja droga. Wiedział, że akademia to dla mnie tylko epizod, przystanek w drodze do tego co chcę osiągnąć
JŁ: - Jaki był twój pierwszy poważny koncert gitarowy ?
HW: - Miałam 17 lat, kiedy wygrałam konkurs gitarowy w Puławach. Pierwsze miejsce i nagroda za Wyróżniającą się Osobowość Sceniczną. Pękałam z dumy. Wtedy Felkel wysłał mnie na międzynarodowy konkurs gitarowy do Tychów - "Śląska jesień gitarowa". To jeden z najważniejszych i najtrudniejszych konkursów w Europie. Ograniczenie wiekowe do 30 lat, więc występują tam dojrzali muzycy, a nie uczniowie. Profesor powiedział, że pojadę, "dostanę w d..." i albo zrezygnuję, albo muzyka całkiem mnie wciągnie. I tak się stało, dalej chciałam grać, całym ciałem i duszą.
JŁ: - Jak to się stało, że znalazłaś się w Ognisku Muzycznym w Trzebnicy?
HW: - Studiowałam i musiałam się utrzymać. Latem podróżowałam po całej Polsce autostopem i zarabiałam grając na ulicy. Zimą musiałam podjąć pracę. Zaczęłam uczyć, nie wiedząc czy się do tego nadaję. Dojeżdżałam najpierw do Wołowa, potem do Obornik Śląskich, a teraz pracuję w Trzebnicy, Obornikach i w Krynicznie. To miała być praca na chwilę, ale ta chwila trwa już 5 lat.
JŁ: - Jak zaczęła się historia z twoim zespołem ?
HW: - Nesztojegore... Powstaliśmy 3 lata temu. Pomysł urodził się w Międzyzdrojach, dojrzewał we Wrocławiu i sfinalizował w Legnicy. Nazwa oznacza "coś jest powyżej". Początek był niezobowiązujący. Połączyliśmy siły ludzi zakochanych w różnej muzyce.
JŁ: - Co było dalej?
HW: - Roszady w składzie. Ktoś odszedł, ktoś doszedł. Obecnie gramy w takim składzie: ja na gitarze, śpiewa i gra na altówce Karolina, bębni Maciek, na przeszkadzajkach gra Amadeusz, a na kontrabasie i bębnach dawnych gra Fabiana. Zagraliśmy kilka dużych koncertów w Polsce. Współpracujemy z Teatrem Modrzejewskiej w Legnicy.
JŁ: - Ostatnio dużo podróżujecie i gracie? Opowiedz coś o tym.
HW: - Bardzo polubili nas we Włoszech i w Niemczech. Kultura muzyczna jest tam na bardzo wysokim poziomie. To przepaść w porównaniu z Polską. W naszym kraju ludzie nie chcą płacić za muzykę. Gdybym chciała grać koncerty tylko w Polsce, to nie utrzymałabym się z tego. Nasza muzyka ma niesamowitą energię. W Polsce ludzie rzadko to doceniają. Są przyzwyczajeni do "sieczki" w radio.
JŁ: - Więc gdzie czuliście się naprawdę docenieni?
HW: - Ostatnio zakochaliśmy się w miejscu, które nazywa się Jezioro Bodeńskie. Tam czuliśmy, że nasza muzyka jest dobrze odebrana, że ludzie czują, co chcemy im dać. Poznałyśmy tam zespół – Gomera Street Band, który jak my grał na ulicy. Zaprosili nas do jamowania; zdobyliśmy dzięki nim kontakt do Eulenspiegel – art cafe i mekki dla artystów. Ludzie tam są niesamowicie młodzi duchem, wchłaniają muzykę każdą porą skóry. Niedługo jedziemy na minitrasę, wokół Bodensee. Tęsknimy.
JŁ: - Jak określiłabyś wasz gatunek muzyczny ?
HW: - World music. Fuzja smaku każdego muzyka. Są w niej elementy jazzu, folku bałkańskiego i romskiego, latino, reggae. Szufladki nie są nam potrzebne. Nasz perkusista grał kiedyś punk rocka - to nie znaczy, że teraz nie może zagrać z nami swingu. Fabia grała muzykę średniowieczną, a teraz nie ma problemu z sambą. Gramy to, co nam się podoba i już.
JŁ: - Jakie plany na przyszłość?
HW: - Nie brać kredytów. Grać koncerty, w Polsce i za granicą. Nie wpaść w nauczycielski wir, nie chcę przesadzić i w końcu nie pamiętać imion swoich uczniów. Lubię mieć co robić, lubię mieć pieniądze, ale cenię sobie przede wszystkim wolność. Najbliższe plany są takie: w lutym lecimy grać na Wyspę Kanaryjską - Gomerę. Potem pod koniec kwietnia jedziemy na koncerty do Niemiec, o których wspominałam. W marcu pewnie zagramy we Wrocławiu, może w Legnicy. Chcemy, żeby nasza muzyka była słyszalna na świecie. Póki mamy ochotę, zdrowe ręce i skończone szkoły to musimy działać.
[/hidepost]
Aplikacja nowagazeta.pl
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Komentarze opinie