Była godz. 9, gdy dyżurny straży pożarnej otrzymał zgłoszenie, że na dworcu kolejowym w Trzebnicy doszło do wypadku. Z powodu uszkodzonej szyny wykoleił się szynobus Kolei Dolnośląskich i z dużą prędkością uderzył w stojący na dworcu autobus. W obu pojazdach znajdowało się ponad 30 pasażerów. Natychmiast na miejsce skierowano wszystkie służby. Jako pierwsi pojawili się strażacy i to oni kierowali akcją ratunkową. Co chwilę na miejscu pojawiały się kolejne jednostki straży pożarnej, była też policja i pogotowie ratunkowe, jak również służby kolei. Zanim jednak udało się dotrzeć do poszkodowanych znajdujących się w szynobusie i autobusie, w tym drugim trzeba było najpierw przy użyciu narzędzi hydraulicznych otworzyć drzwi. Gdy strażakom udało się wejść do środka, natychmiast przystąpiono do ewakuacji poszkodowanych. Wszystkich rannych ulokowano w specjalnie napompowanym namiocie (tam trafiali najciężej ranni), w poczekalni dworca oraz na zewnątrz budynku. Przede wszystkim przeprowadzono wstępną selekcję osób poszkodowanych, segregując ich ze względu na stopień odniesionych obrażeń...
Więcej w papierowym wydaniu NOWej lub po zalogowaniu się na stronę.
[hidepost=0] Na szczęście to tylko manewry strażackie, które strażacy przeprowadzali wspólnie ze strażnikami miejskimi, policją, pogotowiem, z wydziałami zarządzania kryzysowego starostwa i gminy Trzebnica, szpitalnego oddziału ratunkowego i służbami kolei. Do akcji pn. "Wypadek masowy" służby ratownicze przygotowywały się od kilku miesięcy. – To tylko kwestia statystyki, by na naszym terenie doszło do wypadku masowego, dlatego też koniecznym jest przeprowadzenie szkolenia na tak szeroką skalę. Manewry mają na celu przećwiczenie procedur funkcjonujących w różnych służbach, jak również tych, które regulują współpracę poszczególnych służb - mówił nam przed akcją oficer prasowy KP PSP mł. bryg.Dariusz Zajączkowski. Sceny jak z filmu akcji! Do takiej akcji należało się solidnie przygotować. Na terenie dworca kolejowego, gdzie przez kilka godzin odbywały się największe jak dotąd manewry, upozorowano wypadek. Już od 7 rano na miejscu pojawiły się służby. Trzeba było wszystko przygotować: ściągnąć wrak autobusu, który zderzył się z szynobusem. Porozrzucać fantomy, ubrania. Największą rolę w tych manewrach odegrało trzydziestu statystów. Oczywiście każdy z nich był odpowiednio ucharakteryzowany, twarz pomalowana białym pudrem, zaznaczono wyraźnie ślady po uderzeniu, sączącej się z ran krwi. Wielu z poszkodowanych miało opatrunki.... - Naszym pozorantom należą się ogromne podziękowania. Bardzo sugestywnie swoje scenki odgrywali ochotnicy, dla nich był to debiut. Pozorantami byli przede wszystkim członkowie Ochotniczych Straży Pożarnych oraz kilka osób z najbliższego otoczenia strażaków - wylicza oficer prasowy. Na sygnał rozpoczęcia ćwiczeń strażacy włączyli się do akcji. Akurat byliśmy z kamerą w środku szynobusa, więc obserwowaliśmy wydarzenia "z samego wnętrza" akcji. Jako pierwsi do akcji wkroczyli policjanci, którzy na sygnale podjechali do autobusu. - Ich zadaniem było wydostanie osób, które musiały być, jako pierwsze odciągnięte z miejsca wypadku, by nie utrudniały dalszych czynności. Następnie zrobić wstępne rozpoznanie i powiadomienie pozostałych służb - relacjonowała na miejscu Iwona Mazur z KPP. Funkcjonariusze zaprowadzili do radiowozu najpierw grupę "pijanych mężczyzn", ich zadaniem było również blokada dróg w mieście na czas prowadzenia akcji. Sterowali ruchem, by karetki wiozące rannych do szpitala mogły bez trudu przejechać na sygnale. Potem do akcji wkroczyli strażacy, którzy zajęli się ratowaniem uwięzionych poszkodowanych. Nie było to łatwe, ponieważ uwięzieni poszkodowani nie mogli wyjść z rozbitego autobusu. Strażacy musieli użyć specjalistycznego sprzętu, którym rozcinają uszkodzone podczas wypadków samochody, a tłum przechodniów, mógł po raz pierwszy zobaczyć sprzęt strażacki w akcji. Potem jeden ze strażaków podbiegł do szynobusa, gdzie tkwili uwięzieni pasażerowie. Zaczął silnie uderzać w drzwi i wołać maszynistę, by je otworzył. Potem wbiegł do środka. Pasażerowie, jak na sygnał zaczęli przeraźliwie krzyczeć: "Ała, boli!", "Niech mi ktoś pomoże!", "Ratunku!", jedna z pań, która odgrywała scenę kobiety ciężarnej, sugestywnie łapała się za brzuch i wołała o pomoc: "Moje dziecko, niech mi ktoś pomoże"! Do każdego z poszkodowanych podbiegał strażak, wstępnie pytając o stan zdrowia, niektórych układając w pozycji bezpiecznej. Potem do szynobusu wbiegli ratownicy wynosząc poszkodowanych. Ponieważ bardzo wiele osób ucierpiało w wyniku zdarzenia okazało się, że teren we wnętrzu dworca, jak i przed budynkiem jest niewystarczający, by opatrywać rany pacjentów do czasu zabrania ich do szpitala przez ratowników medycznych. Strażacy rozłożyli dmuchany namiot, gdzie przyjmowani byli najciężej poszkodowani. Przez cały czas trwania akcji służby ratownicze, niosąc i wyciągając z wraku autobusu i szynobusu, posługiwali się specjalistycznym językiem (używanym na co dzień w Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych). Poddawali poszkodowanych wstępnej segregacji medycznej, dzielą ich na przypadki wymagające natychmiastowego przewiezienia do szpitala, takich którym należy opatrzyć rany i tych, którzy mogą poczekać z przewiezieniem na obserwacje do szpitala. Akcja na SOR Na miejscu cały czas pracowali bez wytchnienia ratownicy medyczni, udzielając pomocy i uspokajając tych pacjentów, którzy doznali pourazowego szoku. Tych pacjentów oznaczonych kodem czerwonym (tj. wymagającej natychmiastowej hospitalizacji), przewożono do szpitala. Towarzyszyliśmy karetce, która wiozła poszkodowanego pacjenta do szpitala. Na miejscu mógł być problem, ponieważ jak dowiedzieliśmy się, szpital nie przyjmował już pacjentów oznaczonych czerwonym kolorem. Jak w takim razie poradzą sobie ratownicy? W trakcie ekspresowej jazdy ulicami miasta (swoją drogą to świetne uczucie jechać slalomem po drodze, wyprzedzać samochody, które szybko umykają z drogi i nie patrzeć na światła na skrzyżowaniu), podjechaliśmy pod szpital. Tam lekarze przyjęli poszkodowanego. Był na szczęście przytomny. Jeszcze w karetce ratownicy zrobili wstępny wywiad: zapytali jak się czuje, czy przyjmuje aktualnie jakieś leki. Gdy trafił na szpitalny oddział ratunkowy, po wstępnym badaniu rozpoznawczym został skierowany na jeden z oddziałów. Karetka, która zostawiła pacjenta, pojechała z powrotem na miejsce wypadku. Pokaz opóźniony, bo zdarzył się prawdziwy wypadek Manewry odbywały się według ustalonego wcześniej scenariusza. Jednak zadbano także o to, by służby podczas ćwiczeń musiały poradzić sobie z niezapowiedzianymi zdarzeniami... - To był sprawdzian dla nas wszystkich, na przykład okazało się, że podczas transportu rannych do szpitala, "zgubił" się maszynista, sprawca wypadku. Czy i kiedy służbom ratowniczym uda się go odnaleźć? To tylko niektóre z "nieplanowanych" elementów przeprowadzonych manewrów - powiedział nam Dariusz Zajączkowski. Podczas ćwiczeń strażacy mogli zobaczyć jak działa unimog, sprzęt wykorzystywany w spychaniu z torów szynobusów podczas wypadków (samochód ciężarowy, z przodu z łyżką, który dzięki zamontowanym małym kółkom, może swobodnie jeździć po szynach). Manewry strażackie zakończył efektowny pokaz cięcia plazmowego - nowoczesnego sprzętu, który zakupiła firma Jarex z Cerekwicy (zajmująca się holowaniem uszkodzonych aut). Początkowo miał on zostać odwołany z powodu wypadku, do którego doszło na autostradowej obwodnicy Wrocławia, gdzie tir wjechał w grupę robotników i tam niezbędna była pomoc specjalistycznego sprzętu. Ostatecznie pokaz odbył się z lekkim opóźnieniem.[/hidepost]
Aplikacja nowagazeta.pl
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Komentarze opinie