Jak organizowano obronę z pospolitego ruszenia obszernie opisuje dowódca formacji paramilitarnej Volkssturmu Georg Schubert. " W nocy z 19 na 20 stycznia stawiłem się w starostwie powiatowym w Trzebnicy. W dzień przy 20-stopniowym mrozie sformułowano kompanię, w której powierzono mi dowództwo... Zakwaterowani zostaliśmy w obozie obok klasztoru (baraki postawiono na pagórku nad piwnicami przy ul. Oleśnickiej - przyp. red.)... Już rano przydzielono nam broń z małą ilością amunicji. Była przestarzała. Wielu chłopaków miało broń pierwszy raz w ręku i musiało się z nią zapoznać... O godz. 11 kontrolowałem strzelanie na ćwiczeniach i kiedy znalazłem się koło dębu, usłyszałem świst w powietrzu i warkot samolotu... Rzuciłem się na ziemię. Nastąpił wybuch, który rozrzucił odłamkami bomby i zburzył częściowo pobliską kamienicę, nie było na szczęście strat w ludziach.... Natychmiast przerwałem ćwiczenia... Tego dnia pierwsza bomba spadła na nasze miasteczko. Obrona była w rękach kapitana Wehrmachtu, szefa jednostki pancernej. Uzbrojenie obejmowało, czołg, 2 działa szturmowe, wóz pancerny rozpoznania, ciężką broń oraz pojazdy gąsienicowe przy kompanii warsztatowej na placu przed mleczarnią (przy dzisiejszej ul. Obrońców Pokoju - przyp red.). Miały one jako pierwsze wejść do akcji, jedna z braku części zamiennych była nieczynna. Dowiedziałem się, że powiat trzebnicki miał był ewakuowany do Jawora i stamtąd miały być dowożone części zamienne do broni pancernej. Niestety, to się nie udało. Od wczesnych godzin rannych Trzebnica znalazła się pod ostrzałem z rejonu wsi Machnice, Piotrkowiczki, Strzeszów... Na odprawie dowódców kompanii zażądaliśmy dla naszych żołnierzy (Volkssturmu) mundurów i książeczek wojskowych, by Rosjanie żadnego z nas nie potraktowali jako dywersanta. Żądanie to miało być spełnione następnego dnia rano do godziny 6, pod warunkiem pozostania na stanowiskach.
24 stycznia już o 7 rano opuściliśmy swoje pozycje Pomaszerowaliśmy w stronę Piotrkowic. Po postoju, przez Kopaszyn wróciliśmy do Trzebnicy. Tutaj dostaliśmy rozkaz wymarszu do Wrocławia. Dostaliśmy książeczki wojskowe, broń i amunicję. W Trzebnicy na podwórzu szkoły ewangelickiej zebrał się cały Volkssturm w sile trzech kompanii. Przydzielono jednostkę Wehrmachtu (ozdrowieńców z trzebnickiego lazaretu) i jednostkę pancerną wspomnianą poprzednio. Pozycja obronna naszego odcinka przebiegała od pagórka koło gimnazjum, gdzie ustawiono karabin maszynowy, po Nowy Dwór oraz Księginice.... Nocą udałem się na skontrolowanie odcinka koło Księginic i zauważyłem pożary w północnej i wschodniej strony... Czwartek 25 był czarnym dniem dla niektórych kolegów. O godzinie 7 rozległ się grzmot i drżenie w powietrzu. Jeden z naszych kolegów strzałem z panzerfausta uszkodził radziecki pojazd, który wycofał się do Księginic. Wkrótce rozpoczął się ostrzał z radzieckich granatników. O godzinie 9 otrzymaliśmy silny ostrzał z Kociej Góry i trzeba przyznać, że wróg dobrze osiągnął swój cel. W tym czasie kolumna samochodów ciężarowych jadąca z Głuchowa Górnego ostrzelana została przez nasz czołg i zmuszona do odwrotu. Czoło kolumny płonęło.
O godzinie 11 wróg posuwał się w stronę Rynku. Zerwana została łączność z dowództwem w urzędzie starostwa. Nowa linia obrony koncentrowała się na ulicy Obornickiej. Trwały walki na cmentarzu żydowskim, na szczycie Farnej Góry. O godzinie 17 zakończyły się. Zginęło 65 osób. Miasto pozostało bez obrony pożarowej. Otrzymałem rozkaz, aby razem z kolegą przetransportować przez Oborniki Śl. i Ścinawę do Jawora dwa wozy strażackie."
Margareet Kober przytacza rozmowę z trzebnickimi strażakami: "W dniu 25 stycznia, przed południem odeszli z miasta ostatni żołnierze (prawdopodobnie kompania saperów) minujący zapory czołgowe i wysadzający starostwo i pocztę (przy dzisiejszej ul. św. Jadwigi - przyp. red.). Wraz z nimi odeszli ozdrowieńcy z klasztoru. W klasztorze schroniło się około tysiąc osób. Potem płonęły budynki: szkoły, placu klasztornego aż do Rynku. Pożar trwał 10 dni."
Jeden z niemieckich obrońców Trzebnicy Ernst Dobberstein tak relacjonuje te wydarzenia: "25 stycznia otrzymaliśmy wiadomość, że Rosjanie są już w Domanowicach i Kuźniczysku. Około godz. 10 usłyszeliśmy strzały od strony Księginic. Jeden z kolegów został ranny w rękę. Gdy stwierdziliśmy bezsensowność naszych walk, postanowiliśmy przedrzeć się w stronę Obornik, z 20 pozostałymi ludźmi. Około godz. 12 zobaczyliśmy Rosjan."
Inny obrońca, dowódca kompanii Fritz Doberstein po walkach dostał się do niewoli. Tak opisał obserwacje jeńca: -"Pewnego dnia musiałem wraz z innymi usuwać sprzęt z klasztornego pensjonatu (nie istniejący obecnie budynek przy ul. Oleśnickiej - przyp. red.). Wyrzucaliśmy z sal i pokoi do ogrodu. Większość z tych sprzętów zniszczono tak, że nadawały się tylko na opał.
Rosjanie ponaglali mnie, aby szybko przygotować rosyjski lazaret dla rannych podczas walk we Wrocławiu. Zwożono ich transportem kolejowym i samochodowym. Byli totalnie pijani i brudni; potwornie śmierdzieli. Jeden z nich, ułożony na gołej podłodze, miał plecak pełen złotej biżuterii. Pozostawiono mu go, ale obok koledzy-hieny czekali na jego śmierć.
Innego dnia musiałem drutować drzwi i okna pokoi, w których osadzono niemieckich jeńców. Kazano też nam topić w pobliskim stawie (obecnie jest to teren park Solidarności - przyp. red.) instrumenty medyczne i dentystyczne oraz kilkaset kilkaset aparatów radiowych, bo zakazano słuchania radia.
Aplikacja nowagazeta.pl
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Komentarze opinie