
W minionym tygodniu odeszła nasza noblistka Wisława Szymborska; poetka, która zostawiła mniej wierszy niż rok ma dni, ale ogromna z nich większość to miniaturowe arcydzieła. Zawsze podkreślała, podobnie jak Jan Paweł II, że chce pozostać osobą, a nie osobistością. Była wielką damą, ale unikała salonów i medialnego zgiełku, bo najbardziej ceniła swą samotność. Miała ciepły i serdeczny dystans nawet do tak poważnych tematów jak polityka (nawet idąc borem, lasem stawiasz kroki polityczne na podłożu politycznym), a nawet sensu ludzkiego istnienia (życie czyli burza przed ciszą). Była wielką mistrzynią w obserwowaniu rzeczywistości, chwytaniu tego, co ulotne, nazywaniu tego, co nieuchwytne, wyłapywaniu paradoksów i formułowaniu puent. Twierdziła przekornie, że nie wierzy by poezja mogła uratować świat, bo przecież ci, którzy czynią zło nie czytają wierszy. Równocześnie czyniła wszystko by uświadomić ludziom piękno i mądrość naszego świata, mimo ograniczonych możliwości jego poznania (Wielkie to szczęście nie wiedzieć dokładnie na jakim świecie się żyje). Odeszła Poetka, ale pozostały Jej słowa - klucze do otwierania tajemnic świata. Pięknie napisał o Niej, w wierszu "Ostatnie słowo" nasz trzebnicki artysta Zbigniew Lubicz - Miszewski.
Wielkim mistrzem prostego słowa był także Człowiek bardzo nam bliski, bo związany z Trzebnicą przez ponad pół wieku swego kapłańskiego życia - ksiądz dziekan Wawrzyniec Bochenek. Odszedł od nas szesnaście lat temu i okazuje się, że to dystans czasu tak olbrzymi, że ilość osób, którzy znali Go bezpośrednio staje się coraz mniejsza. Na szczęście ukazał się niedawno książka zawierająca wspomnienia o Nim - dzieło śp. ks Antoniego Kiełbasy, opracowane przez ks. Bogdana Giemzę. Tytuł książki jest bardzo wymowny "Jesteśmy Jego dłużnikami"; nikogo więc dziwić nie powinno, że co roku w tym miejscu staram się upamiętnić tę niezwykłą postać. Ambona, ołtarz i konfesjonał to były trzy miejsca dla Niego najważniejsze, bo jak to odnotował jeden z autorów wspomnień ks. Bochenek uważał, że kapłan nie ma czasu na życie prywatne. Wszystko oddawał przez Boga ludziom, wśród których żył, i których prowadził od najtrudniejszych lat skomplikowanej powojennej rzeczywistości do schyłku XX wieku. Wielu z tych, którzy Go wspominają podkreśla Jego oratorskie zdolności. Mówił językiem prostym i zrozumiałym dla wszystkich z piękną dykcją i wielką starannością w doborze słów. Jego kazania były (tak jak wiersze Wisławy Szymborskiej) gruntownie przemyślane i długo przygotowywane. Dlatego potrafił trafić do ludzkich serc i umysłów, wzbudzać wzruszenie i głęboką refleksję. Także lekcje religii, które prowadził stanowiły wielkie przeżycie dla tych, którzy mieli szczęście być Jego uczniami. Uczył wiary w Boga i miłości Ojczyzny. Dowodem niech będzie cytat ze wspomnień Krzysztofa Lubicz - Miszewskiego odtworzony z zapisu na taśmie magnetofonowej. Oto jak zwracał się ksiądz dziekan Bochenek w 1961 r. do maturzystów : Idźcie śmiało w życie, idźcie radośnie, przed wami wspaniała przyszłość, ideały, tęsknoty i pragnienia do urzeczywistnienia. Idźcie z Chrystusem w duszy i z wiarą, że wiele w życiu dokonać możecie... Wychodzicie z orląt w orły, a orzeł jest królem ptaków... Nawet gdyby cały świat czynił zamach na wasze ideały, chciał was wypłukać i obrabować z tych świętości, z którymi pójdziecie w życie, kochana młodzieży, wysoko sztandar wznoście, bo pustką jest życie bez ideałów, pustym jest człowiek bez ideałów. Idźcie z sercem między ludzi, ciepłem własnego serca rozgrzewajcie zmęczonych życiem ludzi...
Ksiądz Wawrzyniec Bochenek potrafił także pięknie śpiewać i bardzo chciał wraz z ks. Grzegorzem Czechem tę miłość do śpiewu zaszczepić wiernym - świetnie, że w czasach obecnych nawiązuje do tego w trzebnickiej bazylice ksiądz Piotr. Szczególnie zaś ksiądz dziekan umiłował polskie kolędy - pieśni napisane prostym językiem, towarzyszące Polakom w dolach i niedolach już od kilku wieków. I tę pasję śpiewania kolęd zaszczepił w nas głęboko. Dlatego co roku staramy się spotykać w gronie osób, dla których są to pieśni najpiękniejsze. Sięgamy po dawne śpiewniki i kantyczki, i wyśpiewujemy radośnie, a czasem z nutą smutku, kolędy od pierwszej po ostatnią zwrotkę. W tym roku, w styczniu odbyły się dwa takie spotkania: jedno w Muzeum TMZT, drugie tradycyjnie w Księgnicach, u państwa Pilarczyków. Uczestniczyli w nich stali bywalcy, ale także osoby, które w nasze spotkania dopiero się włączają. Muzealne spotkanie wzbogacili muzycznym, gitarowo - bębenkowym akompaniamentem państwo Janina i Henryk Klinowie, a w Księgnicach, jak co roku anielskie tony podawał na skrzypeczkach Władek Zwierzchowski. Co ważne w tym spotkaniu uczestniczyli także duchowni: ks. proboszcz Jerzy Olszówka, leśny kapłan ks. Władysław Mszal oraz dwaj trzebniczanie aktualnie "na emigracji": ks. Andrzej Sulewski jak co roku przyjechał z Wołowa, a obchodzący w tym roku 50 - lecie kapłaństwa ks. Stanisław Moździerz spod Oleśnicy. Wszyscy śpiewali pięknie i z serca, ale jako "pierwsze głosy" odnotować trzeba panów chórzystów: Witolda Buczkowskiego i Pawła Jurlewicza na pierwszym kolędowaniu, a panią Grażynę Miekinię na drugim. Atmosfera naszych spotkań była niezwykła. Okazało się raz, a właściwie dwa razy jeszcze, że jeśli ludzie śpiewają wspólnie, to zapominają o wszystkich problemach i troskach świata. A jeżeli jeszcze są to kolędy, głoszące "chwałę na wysokościach" i "pokój ludziom dobrej woli", to dzieje się tak, że proste słowa nabierają niezwykłej, jednoczącej, krzepiącej, potężnej mocy.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie