
Niezwykła historia piekarni JUL-KA trwa od trzech dekad i pokazuje, że nie ma rzeczy niemożliwych gdy połączymy nieco odwagi, dużo ludzkiej życzliwości i prawdziwą pasję. Jedno jest pewne - założyciele tej wyjątkowej firmy z niejednego pieca chleb jedli!
Danuta i Zygmunt Wojciechowscy - założyciele piekarni JUL-KA
Każdy wywiad zaczyna się od pierwszego pytania. A od czego zaczyna się zakładanie piekarni?
Zygmunt: Tym, na czym się opieraliśmy, jest nasze motto. Uważamy, że zawsze trzeba być w dobrym miejscu, w odpowiednim czasie i patrzeć w odpowiednią stronę.
Z takim nastawieniem musi się udać! A kiedy się to wszystko zaczęło?
Z: W 1989 roku. To był specyficzny czas, nadchodziły nowe, nieznane zmiany. Polacy obawiali się tego, jak będzie wyglądała zdefiniowana na nowo codzienność. A my postanowiliśmy rozpocząć działalność w zupełnie nowym kierunku.
Stąd pomysł na założenie piekarni?
Danuta: Jakiś czas przed tą decyzją mój mąż wyjechał do Stanów, wrócił w trakcie stanu wojennego. Stanęliśmy przed dylematem - co będziemy robić? I przez sześć lat uprawialiśmy pieczarki. Tyle zajęło nam dojście do tego, że to jednak nie nasza bajka (śmiech). Znowu byliśmy w punkcie wyjścia - nie mieliśmy ani grosza, mieliśmy za to lokal w mojej rodzinnej miejscowości i dużo chęci, by działać.
W takim razie jak przeszliście od pieczarek do pieczenia?
D: Mąż pojechał na targi do Poznania. Na targach popularne były maszyny piekarnicze i stąd padł pomysł na to, by otworzyć piekarnię. Część naszych znajomych pracowała w tej branży, opowiedzieli nam o kulisach pracy piekarza.
Z: Wtedy się zaczęło. Zaczęliśmy remont w hali, która przedtem wykorzystywana była do uprawy pieczarek i pojechaliśmy do Warszawy, by spotkać się z pośrednikami. Ich rolą było sprowadzenie dla nas maszyn.
Chodziło o konkretne maszyny?
Z: Od samego początku założyliśmy, że jeżeli budujemy piekarnię, to chcemy zrobić to na sto procent - w najnowocześniejszej technologii. I to nas wyróżniało - wielu piekarzy w tamtych czasach wolało zaoszczędzić, korzystając z dotychczasowych rozwiązań.
Ale pozwolę sobie zapytać: skąd na to środki?
D: Z kredytów. Ogromnych! (śmiech) Nie mieliśmy pieniędzy, mieliśmy za to ogromne szczęście, że ten kredyt dostaliśmy.
Ogromnych, czyli...?
Z: Wtedy posiadanie dwóch tysięcy dolarów było majątkiem - a kredyt, który dostaliśmy, nawet teraz byłby duży. Była to dla nas niewyobrażalna na tamte czasy kwota.
D: I bardzo odważna decyzja.
Opłaciła się?
D: Gdy ruszyliśmy z piekarnią i odłożyliśmy pieniądze na pierwsze raty, zaczęliśmy spać spokojnie. Na początku było nas stać tylko na jeden piec.
Z: Pracował po siedem dni, przez trzy zmiany, po osiem godzin. Stało się jasne, że potrzebujemy drugiego. Ale pieniędzy nadal nie było wystarczająco, a kolejny kredyt nie wchodził w grę.
D: Więc Niemcy dali nam drugi piec.
Dali? Tak po prostu?
Z: Nie do końca - dali nam go bez kredytu, z dużą dozą zaufania i obietnicą, że będziemy stopniowo spłacali go z pieniędzy, które zarobimy.
D: Powiedziałam mężowi - idź, powiedz, żeby nam dali.
Z: A ja na to, że nie ma mowy! Ja takiej rzeczy nie powiem, Tobie bardziej wypada. No i żona poszła. I się zgodzili.
Dostaliście dużo zaufania od ludzi. Na początku to była niewielka firma, ale chyba nie na długo?
D: Bo bez zaufania i bez ludzi nic się nie uda. To jest bardzo ciężka praca, nasza i naszych pracowników. I to ci pracownicy tworzą tę firmę. Niektórzy pracują tu po trzydzieści lat, przyszli do nas na początku i do tej pory zostali. Gdy u nas zaczynali, byli to młodzi ludzie - z czasem pozakładali rodziny, a my, ponieważ wzięliśmy odpowiedzialność za nich zatrudniając ich, musieliśmy zapewnić im to, że dostaną wypłatę. Życie zmusiło nas do rozwoju.
A mówiąc o tym rozwoju - w jaki sposób on wyglądał? Wiemy już, jak się zaczęło, ale co było dalej?
D: Do rozwoju zmusił nas też rynek. Jak nie dostarczymy jakiegoś produktu, to dostarczy go ktoś inny, więc asortyment musi być szeroki.
Z: Szukaliśmy najlepszych produktów dla klientów, ale nie chaotycznie, tylko w przemyślany sposób.
Czy w trakcie tego poszukiwania produktów na rynku byliście innowatorami, czy trzymaliście się sprawdzonych smaków?
Z: Byliśmy jednymi z pierwszych na rynku, którzy wprowadzili chleb z kwasami omega-3. Prawie 30 lat temu! Wtedy nikt jeszcze o tym nie słyszał.
Skąd w takim razie ten pomysł?
Z: Podróżowaliśmy, by inspirować się lokalnymi smakami i szukać nowych, zdrowych produktów dla naszych klientów. Pomysł na ten chleb trafił do nas z Danii, gdzie dobrze znano jego właściwości prozdrowotne.
Czy Wasza siedziba jest w tym samym miejscu, co na początku, w Krynicznie?
Z: Tak, to miejsce rodowe mojej żony, jesteśmy z nim związani od samego początku.
D: To darowizna od mojej mamy. Tam mieszkała, a my postawiliśmy tam pierwszą halę. Nigdy nie chcieliśmy budować od początku ogromnego kompleksu, robimy wszystko krok po kroku, w ramach zapotrzebowania.
Wiemy gdzie jest Wasza siedziba, a gdzie można kupić gotowe produkty?
D: Mamy dużą sieć swoich sklepów, prawie trzydzieści. Od lat otwieramy po kilka sklepów w roku. Większość znajduje się we Wrocławiu i na terenie Dolnego Śląska.
Z: Jeżeli ktoś chce piec świeże pieczywo, nie można go przewozić setki kilometrów. Ma to sens tylko przy pieczywie o przedłużonej świeżości. Więc albo świeże pieczywo, sprzedawane lokalnie i dowożone do sklepu niedaleko, albo obecność w całym kraju.
A z którego produktu jesteście najbardziej dumni?
D: Ja uwielbiam nasze pączki. Inne rzeczy też są pyszne, ale kiedy do domu biorę kilka pączków, lubię zjeść je po kilku dniach, do kawy. Oczywiście każdy nasz produkt musi nieść wysoką jakość, do każdego przywiązujemy dużą uwagę. Produkcja jest ręczna - żaden bochenek chleba nie będzie identyczny. Przyjęło się, że każdy chleb ma być jednakowy i elegancki, a tak się nie da. Kiedy widzę, że jest pęknięty albo garbaty, to mi się to podoba.
Z: Klienci ciągle szukają nowych smaków. Kiedyś człowiek mógł całe życie jeść jeden chleb - teraz eksperymentuje. Klient ma nowe wymagania. A my dzięki tym wymaganiom się rozwijamy, bo staramy się zaspokoić oczekiwania konsumentów.
Czy z jakimś Waszym produktem wiąże się ciekawa, wyjątkowa historia?
D: Tak jak wspomnieliśmy, gdy podróżujemy zawsze próbujemy lokalnych smaków. Staramy się inspirować, a potem z naszymi technologami odtworzyć te produkty, które najbardziej zapadły nam w pamięć.
Z: To bywa trudne. Jeździ Pan na nartach? Jest w Austrii takie wino, Glühwein. W słońcu, na stoku wśród śniegu, smakuje wybornie. A potem przywozi się je do domu, pije ze znajomymi i czar pryska. Z pieczywem bywa tak samo. Po podróży do Grecji byliśmy zachwyceni ich chlebem, maczanym w oliwie, soli... Pieczemy chleb śródziemnomorski inspirowany tą podróżą, ale nie odtwarzamy tych smaków jeden do jednego.
W czym w takim razie tkwi sukces Waszej piekarni?
D: W pracy, wytrwałości i wspaniałych pracownikach. To oni tworzą ten zakład, przy naszej pomocy.
Z: Zawsze byliśmy obok. Było to uciążliwe, wiązało się z brakiem prywatności. Tak nas to wciągnęło, że poświęciliśmy bardzo dużo energii i życia na prowadzenie piekarni. Ale też dzięki temu zawsze mieliśmy rękę na pulsie.
D: Piekarnia była przy domu, więc chodziliśmy tam na okrągło. W nocy jak się martwiłam, to całą noc patrzyłam, czy pieczywo jest w porządku. Kiedyś nie było tak, że na każdej zmianie byli technolodzy, którzy wszystko kontrolowali.
A mówiąc o pracownikach - jak dużo ich jest teraz?
D: Na początku było ich około dziesięciu, i kilka osób z tej początkowej ekipy dalej z nami zostało. Teraz jest stu osiemdziesięciu pracowników.
Ile z tych osób pracuje przy produkcji, a ile w sklepach?
Z: Można powiedzieć, że ⅓ to sklepy, ⅓ to produkcja, a ⅓ - osoby wokół produkcji, czyli biuro. Wiele piekarni upadło przez to, że ktoś chciał robić wszystko sam. Myślał, że może sam piec chleb, wystawiać faktury, prowadzić biuro...
D: Zawód piekarza jest niedoceniany i bardzo ciężki. Piekarz pracuje w niedzielę, święta, po to, by ludzie mieli od świtu następnego dnia świeże pieczywo.
Czy w jakiś sposób wspieracie zrównoważony rozwój lokalnych społeczności?
D: Tak, naturalnie. Współpracujemy z naszą lokalną szkołą, wspomagamy kuchnie charytatywne, działamy z WOŚP-em. Tworzymy coroczną akcję „Podziel się chlebem”, która wspiera lokalne rodzinne domy dziecka z Dolnego Śląska. Nie odmawiamy pomocy, gdy ktoś po nią przyjdzie, nigdy.
Kiedy skończą się obostrzenia, czy będziecie świętować z pracownikami? W końcu rok 2021 to Wasz okrągły jubileusz.
Z: Oczywiście! Świętujemy cały rok. Przed nami różne okolicznościowe akcje, zarówno dla naszych klientów, jak i pracowników. Zwieńczeniem obchodów jubileuszu będzie gala dla osób, które z nami pracują oraz zaproszonych gości. Mamy nadzieję, że odbędzie się już na początku przyszłego roku.
D: Świętowanie z naszymi pracownikami to nieodłączny element naszej firmy. W ramach integracji co roku były przyjęcia karnawałowe, kiedyś na ledwie czterdzieści osób, teraz na sto osiemdziesiąt. Ciężko się to organizuje, bo każdy musi mieć potem dzień wolny - i piekarze, i kierowcy. Trudno znaleźć termin, ale ja bardzo lubię te spotkania.
Z: Szczególnie, że w końcu pracuje u nas tak samo dużo kobiet, jak i mężczyzn, więc jest z kim tańczyć! A nie jak na zbiórce żołnierskiej.
Na pewno dużo będzie się działo! A poza tym przyjęciem, zdradźcie proszę - jakie macie plany na przyszłość?
Z: Planów jest wiele, ale wprowadzenie ich w życie to rola naszych córek, które przejęły nasz biznes. Od lat wdrażały się w zarządzanie piekarnią, a od roku samodzielnie się nią zajmują - i świetnie sobie poradziły, szczególnie w czasie pandemii. Dzięki temu, że nasze dzieci przejęły firmę, nasi pracownicy mają pewność, że ich zatrudnienie jest stabilne.
D: Dzielimy się z córkami doświadczeniem i wiedzą, ale nie chcemy im nic narzucać.
W takim razie może oddajmy teraz głos Waszym córkom, by dowiedzieć się więcej o tym, jak planują przyszłość piekarni. Julio, Kasiu - piekarnia Jul-Ka to rodzinny biznes, który towarzyszył Wam od zawsze. Ale czy zawsze miałyście z tyłu głowy to, że pójdziecie w ślady rodziców, przejmiecie piekarnię?
Julia: Praktycznie wychowywałyśmy się w piekarni, więc w jakimś stopniu od zawsze było wiadomo, że nie odetniemy się od niej w dorosłym życiu - byłyśmy pewne, że w piekarni zostaniemy, gdy dorośniemy. A raczej, że to piekarnia zostanie z nami!
Kasia: Co prawda w przeszłości pojawiały się inne pomysły na rozwój i wybór ścieżki kariery, ale koniec końców wspólnie zadecydowałyśmy, że chcemy kontynuować prowadzenie rodzinnego biznesu naszych rodziców.
A jakie są Wasze pierwsze wspomnienia związane z piekarnią?
K: Pomagałyśmy w niej już jako małe dzieci. Nawet teraz niektórzy kierownicy sklepów, z którymi współpracujemy najdłużej i którzy są z piekarnią związani od wielu lat, pamiętają nas jako małe dziewczynki, które z rodzicami jeździły do sklepów na rozmowy biznesowe.
J: Pamiętam, że czasami nawet odbierałyśmy zamówienia na dostawy pieczywa - to znaczy wtedy, kiedy jeszcze piekarnia była „połączona” z domem.
K: Jedno z pierwszych wspomnień wiąże się z sytuacją, kiedy rodziców nie było w domu i zostałyśmy same z babcią. Podczas zabawy rozbiłyśmy jakiś cenny wazon. Tego samego wieczoru odebrałyśmy telefon z zamówieniem i dzielnie spisałyśmy krok po kroku wszystkie życzenia kierownika. Miałyśmy może z osiem, dziesięć lat, więc spisywałyśmy to powoli, z pełną, dziecięcą starannością i przekonaniem, że robimy coś bardzo ważnego.
J: I właśnie ta staranność i pełna powaga w wykonaniu powierzonego zadania tak bardzo urzekły kierowniczkę, z którą rozmawiałyśmy, że zadzwoniła potem raz jeszcze do naszych rodziców, żeby nas pochwalić.
K: No i dzięki temu udało się nam uniknąć kary za rozbity wazon!
Wtedy to musiała być dla Was duża odpowiedzialność! A czy obecnie też macie przed sobą jakieś trudne wyzwania?
J: W piekarni pracujemy już prawie 15 lat - a kiedy dopiero zaczynałyśmy, był to dużo mniejszy zakład. Można powiedzieć, że rosłyśmy razem z nim, więc tym samym przejęcie piekarni było dla nas naturalne, płynne i praktycznie “bezbolesne”.
K: Cały czas się uczymy, bo trzeba pamiętać o tym, że piekarnia to żywy organizm i codziennie nas czymś zaskakuje. Ale nie boimy się, a raczej po prostu z pozytywnym nastawieniem i ciekawością czekamy na to, co przyniesie nam przyszłość.
J: Wydaje mi się, że największym wyzwaniem jest praca z ludźmi, z tyloma różnymi osobowościami, problemami czy oczekiwaniami. Cały czas się uczymy tego, jak najlepiej dbać o naszych pracowników, bo tak jak rodzice zawsze podkreślają - to nasi pracownicy są trzonem firmy i to oni są najważniejsi.
A w jaki sposób podzieliłyście między siebie obowiązki?
K: Podział obowiązków nastąpił naturalnie. Mimo tego, że jesteśmy siostrami, to jesteśmy od siebie bardzo różne - mamy zupełnie inne charaktery i predyspozycje. Na ich bazie zadecydowałyśmy o tym, czym się będziemy zajmowały i w czym się sprawdzimy.
Czy teraz, po przejęciu piekarni, rodzice w pełni oddali Wam ster, a może nadal mają decydujące zdanie w niektórych kwestiach?
J: Tak naprawdę o przyszłości piekarni rozmawiamy cały czas, ale nie tylko w naszym rodzinnym gronie, ale również z naszymi pracownikami. Doceniamy bardzo to, na co kładli nacisk nasi rodzice i jesteśmy wierne naszej tradycji oraz produkcji rzemieślniczej. Mimo nowego trendu robotyzacji i mrożenia w zakładach produkujących żywność, a szczególnie w piekarnictwie, my trzymamy się tego, co jest fundamentem naszej piekarni.
Czyli dalej będzie to rzemieślnicza, rodzinna, lokalna piekarnia?
K: Tak, wiąże się to też z tym, że duża część naszej produkcji jest ręczna. Wymaga to ogromnego nakładu pracy i rąk ludzkich, a nie wykorzystania maszyn. To jednak sprawia, że taki chleb jest niepowtarzalny. Nie chcemy z tego zrezygnować, to nas wyróżnia na rynku i klienci to doceniają.
J: U nas w piekarni nie ma mowy o produkcji “na magazyn”. Pieczywo prosto z pieca trafia do sklepów. Tego chcemy się trzymać.
A jakie są dalsze plany na rozwój piekarni? Tylko tradycja, czy może też nowoczesne podejście do biznesu?
K: Na razie głównym planem na rozwój jest to, że nie tylko rozwijamy sieć naszych piekarniczych punktów firmowych, ale również kawiarni. Można tam zjeść ciastko, kanapkę, lody, miło spędzić czas w gronie przyjaciół.
J: W produkcji trzymamy się tradycji, w zarządzaniu firmą staramy się łączyć metody tradycyjne z nowoczesnymi, a w sprzedaży kierujemy się nowoczesnością.
W takim razie nie pozostaje nic innego, jak tylko życzyć wielu dalszych sukcesów i wytrwałości w dążeniu do tych celów!
Materiał partnera
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie